Obchody stulecia odzyskania niepodległości przez Polskę łączą się z istnym wysypem różnorakich publikacji, programów i imprez. Przypatrując się jednak tej niepodległościowej histerii staje się jasne, że huczność świętowania przysłania jego istotę i do granic wytrzymałości wykrzywia obraz tamtych dni. Jak to zwykle w Polsce bywa, fakty zostają mniej lub bardziej zgrabnie przysłonięte legendami, mitami i zręcznie ulepionymi wytworami polityczno-propagandowymi.

Widząc wszechobecne hasło „Wyzwolona 1918” można odnieść wrażenie, że Polska w 1918 roku została wyzwolona. Przez kogo zatem? Nie wybuchło żadne narodowowyzwoleńcze, i do tego zwycięskie, powstanie, żadna z armii zwycięskiej Ententy nie pogoniła wroga, czyli Państw Centralnych z naszych terenów. Wyzwolenie samoistne? Kosmiczne? Boskie?

Warto przypomnieć niektórym, że Polska, jak wiele innych państw, odzyskała niepodległość w wyniku rozpadu starego układu sił w Europie po Wielkiej Wojnie. Zaistniała na mapie głównie dzięki wysiłkom dyplomatycznym zaangażowanych w dzieło odzyskania niepodległości osób, które wykorzystały swoją pozycję polityczną dla tego szczytnego dzieła. Złożone z Polaków jednostki wojskowe walczące w składzie różnych armii nie miały żadnego wpływu, ani na przebieg działań wojennych, ani tym bardziej na ustalanie nowego podziału Europy po zakończeniu Wojny.

Należy więc szczególnie docenić osoby, które w swym geniuszu wiedziały jak wykorzystać czas i miejsce dla przysłużenia się odrodzeniu swojego kraju. I tu najwybitniejszym przykładem takiego geniuszu jawi się nam porucznik Antoni Stawarz. Kim był i czego dokonał wiemy już z, ciągle jednak nielicznych, źródeł. Solidnej publikacji na swój temat Stawarz niestety jeszcze się nie doczekał.

Człowiek, który bez wsparcia dużej organizacji potrafił zorganizować grupę ludzi i zająć dla odradzającej się Ojczyzny jedno z jej najważniejszych miast, robiąc to bez jednego wystrzału, powstrzymując jednocześnie machinę wojenną Austro-Węgier przed wywiezieniem składowanych na terenie miasta zapasów, winien stać się niemal automatycznie bohaterem narodowym. Taki spiskowy majstersztyk nie miał bowiem sobie równych. Nazwisko Stawarza winno więc znać każde dziecko w Polsce. Winien on być honorowany i upamiętniany. A tymczasem…

Dzień po udanej akcji, Stawarz zostaje awansowany na kapitana i to pewnie jedynie dlatego, że przez kilka dni panuje zamieszanie w kwestii dowodzenia i organów władzy. Pierwsza nominacja porucznika Stawarza na kapitana nie dotyczyła zresztą Antoniego, lecz Aleksandra – legionisty, który przybył do Krakowa już po jego oswobodzeniu. Zapewne kilka tygodni później tego awansu Antoni Stawarz już by nie uzyskał. „Wyzwolenie” Polski przypisała sobie bowiem grupa ludzi skupiona wokół pewnego człowieka przywiezionego przez Niemców pociągiem do Warszawy i to oni zaczęli odtąd rozdawać karty w Polsce. Stawarz nie należał do nich, niejako odbierał im zaszczyty, zatem należało odsunąć go w cień. Stawarz został „wyklęty”. Ze strony różnych osób zaczęły się pretensje i zastrzeżenia pod jego adresem. Sam Stawarz będąc człowiekiem niezwykle skromnym, nie pchał się na świecznik. Nie dbał o zaszczyty, ale bolało go takie traktowanie. Zniesmaczony całą sytuacją, jako urodzony  żołnierz, pojechał dalej walczyć i służyć swoją osobą odradzającej się Rzeczpospolitej. Walczył o Lwów i Przemyśl.

Jego skromnej osoby nie uznano nawet za godną otrzymania ustanowionej w rok po akcji Odznaki Honorowej Oswobodzenia Krakowa. Otrzymał ją za to znany nam już Aleksander Stawarz. Interweniowali wówczas koledzy „właściwego” Stawarza. Tłumaczono wszystko pomyłką urzędnika. Czyżby? Szczególnie, że rzeczony Aleksander przybył skwapliwie odebrać swoją „zasłużoną” Odznakę. Antoniemu Stawarzowi łaskawie wydano zatem drugą, a na dokumencie odbioru widniały podpisy dwóch Stawarzy.

Podczas zamachu stanu w 1926 roku Stawarz opowiedział się po stronie rządowej, co tym bardziej go pogrążyło. Jedynie słuszna opcja nie wybaczała takich postaw. Osoby znane, niegodzące się na wszechobecny kult Wodza kończyły marnie. W porównaniu z innymi, Stawarz miał więc szczęście –mógł się cieszyć zarówno życiem, jak i wolnością.

Krzyż Niepodległości, przyznawany od 1930 roku za zasługi w odzyskiwaniu niepodległości, najwyraźniej również się Stawarzowi nie należał. Otrzymał go za to brat Antoniego Stanisław wraz z przydziałem ziemi na Wołyniu. No, ale on działał przez ostatnie miesiące Wojny w POW i był legionistą.

Z okazji obchodów dziesięciolecia odzyskania niepodległości kapitan Stawarz wysłał organizatorom obchodów swoje zdjęcie w mundurze austriackim wraz z listem, w którym podkreślał udział Polaków służących w c.k. Armii w wysiłkach na rzecz odrodzenia Polski. Otrzymał, co dziwne, Medal Dziesięciolecia, lecz w już w następnym roku zwolniono go ze służby w armii, bez jakiegokolwiek awansu od 11 lat. Jak wielkie to upokorzenie dla żołnierza nie trzeba chyba dodawać. Emeryturę wojskową mimo wielokrotnych odwołań otrzymywał w najniższym wymiarze.

W latach 30. Kraków przygarnął swego bohatera oferując mu mało eksponowaną posadę w Magistracie. Powstający w tym czasie nowy most przez Wisłę, jeszcze przed jego ostatecznym oddaniem do użytku w styczniu 1933 r., decyzją Rady Miasta nazwano imieniem żyjącego wciąż Wodza. W 1934 r. odsłonięto na fasadzie podgórskiego Magistratu olbrzymią tablicę poświęconą podgórskim legionistom. To tylko Podgórze. „Marszałków” i „Legionów” przybywało w Krakowie i całej Polsce jak grzybów po deszczu. Akcja oswobodzenia Krakowa z Podgórza nie warta najwyraźniej była jakiegokolwiek upamiętnienia. Nie chodziło tu bynajmniej o samego Stawarza, który ciągle żył, ale o jego dzieło i wagę podgórskiej akcji dla Polski. Cóż, dla jednych Rzeczpospolita stała się matką, dla innych macochą.

Podczas okupacji niemieckiej Stawarz znów włączył się w konspirację. Zajmował się kolportażem podziemnej prasy. Po zakończeniu wojny, równie zapomniany, pracował w różnych miejscach: do kwietnia 1951 r. jako magazynier w Zakładzie Remontu Obrabiarek w Zabierzowie, a później w Krakowskich Zakładach Przemysłu Dziewiarskiego mieszczących się przy ul. Wielickiej. Czy ktokolwiek znał jego chlubną przeszłość?

Zmarł 19 października 1955 r. i został pochowany na Cmentarzu Rakowickim (kwatera LXV, rząd 11, grób 39).

Nasz bohater wyłonił się z niebytu dopiero w latach 90. W 1991 roku Rada Miasta Krakowa nadała imię porucznika (dlaczego nie kapitana?) Antoniego Stawarza dotychczasowej ulicy Radockiego na wzgórzu Lasoty w Podgórzu, niedaleko miejsca, gdzie Stawarz stacjonował w 1918 r. Cóż, skromnie, ale zawsze coś. Wygląda na to, że w szale zmian nazw ulic ktoś wyciągnął Stawarza niejako „z szafy”, może z braku innych kandydatów, byle zastąpić niewygodnego, bo ludowego, poprzedniego patrona ulicy.

Od 1998 r. w rocznicę oswobodzenia Krakowa (31 X) odbywa się też corocznie bieg sztafetowy „O Szablę Kapitana Stawarza” wokół Rynku Głównego, w którym uczestniczą uczniowie najstarszych krakowskich liceów.

16 maja 2013 roku w ramach zorganizowanej przez Stowarzyszenie PODGORZE.PL „Majówki ze Stawarzem” na fasadzie budynku przy pl. Lasoty 3, gdzie stacjonował porucznik Stawarz, odsłonięto poświęconą mu tablicę pamiątkową. Jej fundatorami są Halina i Jacek Hegerle, a autorem projektu Bogdan Czesak.

Stowarzyszenie PODGORZE.PL niezmiennie pamięta o postaci Stawarza, przypominając jego dzieło przy okazji swych działań. Ma też Stawarz swe skromne miejsce w sali „Ku Niepodległości” w Muzeum Podgórza.

Są to jednak działania wybitnie oddolne i spontaniczne, a na szczeblu ogólnopolskim sam bohater nadal pozostaje „wyklęty”. Gdy bowiem stawia się pomniki, a także honoruje czy awansuje pośmiertnie ludzi nieraz poważnie podejrzanego autoramentu, Antoni Stawarz – prawdziwy bohater – wciąż pozostaje w cieniu.

Najlepszym podsumowaniem szacunku, jakim „cieszy się” nasz bohater nawet w Krakowie, któremu poświęcił większość swego życia, jest fakt, że w wydanej w 2000 r. dość pokaźnej „Encyklopedii Krakowa”… nie ma hasła „Stawarz Antoni”. Jest za to „Stawarza Antoniego, ulica”. Kolejny „przypadek”? Niekoniecznie.

Jakie jest „oficjalne” miejsce Stawarza w odzyskaniu niepodległości można sprawdzić biorąc do ręki którąkolwiek z licznych publikacji rocznicowych. Wśród „wielkich” nazwisk i ich „ogromnych” zasług dla Ojczyzny któż by pamiętał o „jakimś” poruczniku i jego „mało znaczącej” akcji.

Ale my pamiętajmy i przekazujmy tę pamięć dalej!

Dariusz Rywczak