Rodzinne wspomnienia, anegdoty i ploteczki ujawniały się w moim domu najczęściej przy okazji różnych świąt, a nawet rocznic państwowych. Było to zwykle coś z drugiego, albo nawet trzeciego planu tych wydarzeń, ale z autentycznym bohaterem i tłem. Na przykład w listopadzie wspomnienie wuja Olka Litwinowicza sprowadzało na nasze usta jego przeróbkę legionowej pieśni. Śpiewaliśmy więc:
Hej tam pad Stochodem
gdzie wszy z nudów giną
szemrzą strzelcy
szemrzą strzelcy
. . ..m. z Beliną
Natomiast dosłownie i w dodatku dużymi literami mogę przytoczyć opowieść stryjecznej bratowej (okropnie zawiłe te powinowactwa) Heleny Stulgińskiej o jej przyjaciółce, jeszcze z „Pitra”, odnalezionej jesienią 18 roku w Warszawie, pani Adzie Żukowskiej secundo voto Lipkowskiej. Otóż pani Ada przez Billewiczów (koniecznie przez dwa -ll-) spokrewniona z Piłsudskim, wiedziała o Jego słabości do kruchych ciasteczek z kminkiem. I gdy Warszawa wiwatowała na cześć tyle co przybyłego z Magdeburga Komendanta, ona osobiście całą noc wypiekała na Jego powitanie te właśnie słone kruche ciasteczka z kminkiem.
Łączę przepis: Urobić 30 dkg mąki z 15 dkg masła, wrzucić dwa żółtka jaj, porządną szczyptę soli. Wyrabiać, zawinięte w folię schłodzić w lodówce, potem wywałkować na 1 cm, wykroić nawet szklanką lub kieliszkiem. posmarować lekko ubitym białkiem, posypać kminkiem, i gdy mamy, gruboziarnistą solą.
I nucić, nucić legionowe piosenki. Uda się na pewno.
Serdeczne podziękowanie członkowi Stowarzyszenia Podgórze PL Panu Rafałowi Małeckiemu za uświetnianie moich felietonów fotografiami różnych obiektów. Zawsze wdzięczna Zenona Stróżyk-Stulginska
Dzięki za podziękowania. Mogę tylko powiedzieć, że dla Pani Zeni – wszystko!
Historia, której nie wyczyta się w podręczniku. Dziękuję.
A dla mnie 11 listopada to lata osiemdziesiąte, wtedy normalny dzień pracy. Uczestnictwo w uroczystościach wymagało pewnego wysiłku, bo było cokolwiek nielegalne a i zarobić można było pręgi na plecach pałką słuzbową. Po wieczornej mszy w Katedrze powrót do domu był trudny. Półmrok i mgła wieczorna tworzyły klimat irracjonalności, a kaski stojących u stóp Wawelu ZOMOwców błyszczały się w świetle lamp ulicznych jak kosmici wzięci z taniego filmu S-F. Ale nigdy nie mieliśmy wątpliwości – trzeba było tam być.
Ciasto schładza się w lodówce, a ja wyskakuję do sklepu za rogiem po kminek. Za minutę stoję z kminkiem (i tylko z kminkiem) w kolejce do kasy – a tu znajoma postać, ledwie znajoma, bo z fotografii, gdzie ujęta jest od tyłu. Mimo to ryzykuję. Tak, to Pani.
Trzeba mi było poznać Panią właśnie w momencie, gdy kupowałam kminek do opisanego przez Panią ciasta.
Czy nie powinnam zacząć kolekcjonować Niesamowite Zbiegi Okoliczności?
Ja też