Pan arch. Stanisław Deńko, przewodniczący Kolegium Sędziów Konkursowych SARP,  przekazał mi komentarz do opublikowanego w czwartek artykułu.

Zapraszam do lektury i refleksji.

„Diabeł tkwi w szczegółach”

Od koncepcji do realizacji daleka droga

Są projekty koncepcyjne, które trudno popsuć, zwłaszcza gdy za sprawą ich prostoty praktycznie nie ma czego dodać ani ująć. Ale są i projekty wstępne – piękne – które można jednym gestem popsuć, często niewinnie wyglądającą zmianą.

Architektura to rzecz bardzo subtelna, to sztuka, w której nie ma dowolności interpretacyjnej, nie może być „fałszu” – tak jak i w muzyce. Wyobraźmy sobie, że ktoś trąca niewłaściwą nutę i już mamy inny utwór, a tych, którzy mają słuch, aż uszy bolą.

Właśnie przykład kładki, w konkursie i po realizacji, jest bezpośrednim dowodem, że architektura jest sztuką, a nie jak często się mówi „budownictwem”. W architekturze każdy szczegół ma swoje miejsce i znaczenie, jest mu przypisana konkretna rola, tak jak w muzyce dźwiękom.

Obserwując zapisy nutowe kompozytorów, widzimy często wiele skreśleń, alternatywnych „wstawek”. Świadczy to, że komponowanie i tworzenie dzieła, tak samo jak w architekturze, jest procesem dochodzenia do ideału.

Przechodząc do konkursu i pierwotnej wizji kładki, innej niż ta zrealizowana, nasuwa się wiele kwestii, które warto poruszyć.

Po pierwsze, wizja konkursowa jest rzeczywiście znacznie bardziej interesująca i atrakcyjna niż jej rzeczywista realizacja. I co ciekawe, to samo przytrafiło się w realizacji mostów Zwierzynieckiego i Kotlarskiego. Różnice pomiędzy prezentowanymi projektami i zrealizowanymi obiektami są tak znaczące, że można wręcz powiedzieć: trudno dopatrzyć się podobieństw.

Skąd się to bierze?

Przyczyn jest bardzo wiele. Koncepcja jest wizją, zamysłem czy pewnego rodzaju „marzeniem” o formie. Jest też zderzeniem potencjałów tkwiących w wyobraźni, talencie czy doświadczeniu. To wszystko odgrywa swoją rolę, zanim dzieło „zapisane” stanie się utworem do praktycznego „odtworzenia” w rzeczywistości. I tu się rodzi następne pytanie: czy „dyrygent” i „orkiestra” zagrają to, co autor miał na myśli? Czy użyją właściwych i dobrych instrumentów?

We wszystkich wymienionych przypadkach doszło do sytuacji, w której odmienny od pierwotnej koncepcji jest zarówno utwór ostatecznie zapisany, jak i jego odtworzenie.

Dlaczego?

Najczęściej występuje błąd zaniechania – sprawdzenia, czy stać nas na to „wysokie C”. Zarówno pod względem techniki i technologii, jak i zasobów finansowych.

Przyjrzyjmy się kładce.

W koncepcji: mniejsze przekroje elementu nośnego, inne krzywizny łuków, inne przyczółki, inne cięgna.

Czy oznacza to, że autor się pomylił? Czy też może nie stać nas było na założone standardy?

Są projekty, w których nie można od samego początku rezygnować ze sprawdzeń i obliczeń. Nie można się oszukiwać. W przypadku konkursów sprawa się jeszcze bardziej komplikuje, gdyż ostatecznie zrealizowany utwór nie jest tym, którego chcieliśmy, który wybraliśmy.

Tu rodzi się też pytanie o podejmowanie świadomego wyboru, w którym takie parametry jak: materiały, technologie czy koszty można sprawdzić, by upewnić się co do możliwości egzekucyjnych zamiaru inwestycyjnego wybranego dzieła.

Są twórcy tacy jak Calatrava, którzy kreśląc koncepcję, rzadko się mylą. Powiedzmy, że to geniusz.

Są też tacy, którzy zwracają się o pomoc do specjalistów. Upewniwszy się co do realności zamiaru twórczego, szkicują, a w trakcie dalszych prac – poprawiają, udoskonalają, walczą o jakość, trzymają się wybranej ścieżki.

Wreszcie są i wykonawcy dzieła – „aktorzy”, którzy walcząc o zlecenie, najpierw muszą udowodnić, że coś można wykonać taniej, a następnie muszą to wykonać jeszcze taniej, by coś zarobić. W takiej sytuacji z dzieła wypadają już nie tylko „nuty”, ale całe „takty”. I tak da capo al fine.

Zamawiający często stwierdza, że kosztorys i budżet wstępny były zaniżone, ale trudno wycofać się z rozpoczętej inwestycji. I tu podobieństwa do muzyki się kończą. Gdy koncert się nie odbędzie, słuchacze pójdą do domu i nie będzie wielkiej szkody. Mniejsza to kompromitacja niż koncert nieudany.

W architekturze brniemy do końca, „dyrygent” i „orkiestra” grają dalej, z nadzieją, że może się uda. Rzadko się jednak udaje.

A co się zdarzyło w przypadku kładki?

Prawdopodobnie wszystko.

arch. Stanisław Deńko