Przed dwoma tygodniami pisaliśmy o nowej książce Mirosławy Karety pt. „Bezimienni”, której osnową jest katastrofa Liberatora zestrzelonego nad Zabłociem w sierpniu 1944 roku. Poniżej zamieszczamy dłuższy tekst autorski o inspiracjach i przyczynach napisania tej książki. A już w poniedziałek wspólnie z Wydawnictwem WAM ogłosimy konkurs, w którym będzie można wygrać książki. Już teraz zapraszamy do udziału!
Dlaczego „Bezimieni”?
Po napisaniu powieści „Pokochałam wroga”, która z założenia opowiadać miała o trudnym życiu pod okupacją niemiecką i codziennej walce o przetrwanie ludzi niezwiązanych z konspiracją – a takich było według szacunków historyków około 95 proc. w polskim społeczeństwie – postanowiłam drugą część cyklu poświęcić tym, którzy w podziemiu działali. Z perspektywy siedemdziesięciu lat, dzielących nas od końca wojny, zajmował mnie również bardzo problem pamięci o tych ludziach. Już sam wybór bohaterów okazał się trudnym zadaniem ze względu na duże zróżnicowanie ideowe polskiego podziemia.
Miałam oczywiście swoje preferencje, jednak w wyborze środowiska, w którym umieściłam ostatecznie bohaterów, pomógł mi również przypadek. W czasie spaceru historycznego po Krakowie, prowadzonego po śladach działań konspiracyjnych przez pracowników naukowych Muzeum Armii Krajowej oraz Fabryki Schindlera MHK, trzy miejsca w sposób szczególny przemówiły do mojej wyobraźni.
Pierwszym była tablica wmurowana w ścianę zabytkowego budynku Dworca Głównego PKP. Została ufundowana przez kolejarzy węzła krakowskiego i poświęcona ich kolegom –kolejarzom, bardzo licznie uczestniczącym działaniach konspiracyjnych – wywiadowczych, sabotażowych i dywersyjnych, którzy zginęli w czasie II wojny światowej. Nie ma tam – jak w przypadku wielu innych miejsc pamięci – listy nazwisk osób, które z powodu tej swojej działalności straciły życie. Większość z tych ludzi pozostanie na zawsze bezimienna, a w najlepszym przypadku wiadomości o nich sprowadzać się będą do pisanego w cudzysłowie konspiracyjnego pseudonimu.
Drugim miejscem, które przykuło moją uwagę, była kamienica przy ul. Lubicz 24, niedaleko wyróżnionego tablicą pamiątkową domu, w którym urodził się August Fieldorf „Nil”. W budynku tym, położonym niemal dokładnie naprzeciw „Białego domku” (komisariatu policji przy ul. Lubicz) miała swoje atelier fotograficzne Pelagia Bednarska, pochodząca ze Śląska mistrzyni fotografii, związana z ruchem robotniczym. W czasie wojny zaangażowana była w działania tajnej organizacji PPS-WRN. W lokalu tym szkolono właśnie kolejarzy. Tu fotografowane były tajne materiały, które następnie przemycano na Zachód, do Rządu Polskiego na emigracji. Tu działał nawet podziemny teatr!
Nieco później dowiedziałam się, że właśnie w tej pracowni wywołano słynne zdjęcia oświęcimskie, pokazujące, co działo się w Birkenau w sierpniu 1944 r., kiedy to w gorączkowym pośpiechu naziści gazowali wielotysięczne transporty Żydów z Węgier, a z powodu niewydolności krematoriów nakazali palenie zwłok w dołach na wolnym powietrzu. Nie wiem, czy ludziom, którzy wykonali te cztery zdjęcia z wnętrza i z dachu komory gazowej udało się przeżyć wojnę. Praktyką było bowiem mordowanie wszystkich więźniów pracujących w tzw. Sonderkommandach, zatrudnionych bezpośrednio przy akcji eksterminacji ludzi. Ale wiem, że dwa aparaty fotograficzne użyczyła do tego celu właśnie Pelagia
Bednarska, a na teren obozu i z powrotem do Krakowa zostały one przemycone przez konspiratorów związanych z ruchem robotniczym, właśnie z podziemną PPS.
Pelagia Bednarska była również współzałożycielką organizacji Pomoc Więźniom Obozów Koncentracyjnych, która kierowała akcją wysyłania paczek z żywnością i lekarstwami do różnych obozów, w tym także do Auschwitz. Przeżyła aresztowanie i pobyt w więzieniu na Montelupich, a następnie wróciła do konspiracji, za co była w powojennych czasach przez wiele lat szykanowana. Jej postaci, a także kilkunastu innym działaczkom krakowskiej konspiracji, poświęcona została wystawa „Wojna to męska rzecz?”, zorganizowana w roku 2011 w Muzeum Historycznym Krakowa. Wówczas to wyszło na jaw, że grób
Pelagii Bednarskiej na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie z powodu nieuiszczonych opłat zagrożony jest likwidacją. Społeczna akcja, która nastąpiła po nagłośnieniu sprawy, uratowała ostatnie miejsce pamięci o pani Bednarskiej, której zakład fotograficzny przy Lubicz, prowadzony długi czas także przez jej córkę, został ostatecznie zamknięty w latach osiemdziesiątych. Niewiele jednak brakowało, by nazwisko Pelagii Bednarskiej zniknęło na zawsze z miejsca jej ostatniego spoczynku…
Wszystko to sprawiło, że postanowiłam się zająć środowiskiem konspiratorów związanych z ruchem robotniczym. Już wcześniej zetknęłam się z postacią Adama Rysiewicza „Teodora” – niezwykle zaangażowanego w pracę konspiracyjną studenta polonistyki i członka krakowskiej organizacji PPS. Niestety, jego osoba jest obecnie chyba zupełnie zapomniana, mimo że dla swoich ideałów poświęcił życie – zginął w czasie akcji mającej na celu wydostanie z Auschwitz grupy więźniów, wśród których znajdował się Józef Cyrankiewicz, znany obecnie głównie ze swojej powojennej, niechlubnej działalności, ale wywodzący się z kręgu patriotycznie i niepodległościowo nastawionych działaczy socjalistycznych i mający przecież także piękną kartę wojennych dokonać. Socjaliści byli również motorem napędowym krakowskiego oddziału Rady Pomocy Żydom „Żegota”. Uczestniczyli czy wręcz inspirowali wiele działać dywersyjnych, jak choćby spalenie w Solvay’u magazynów siana (służącego okupantowi do wyrobu materiałów wybuchowych), garaży niemieckich w okolicy Wawelu czy wreszcie akt osób przeznaczonych do wywózki na roboty do Rzeszy w Arbeitsamcie przy ul. Lubelskiej. Właśnie w tym kręgu postanowiłam umieścić swoją bohaterkę – również Pelagię, choć ta zbieżność imion z panią Bednarską jest zupełnie przypadkowa i niezamierzona.
Trzecim wreszcie miejscem, które zapadło mi w pamięć w czasie spaceru historycznego po Krakowie i dopełniło całości przy tworzeniu fabuły książki, był Bulwar Lotników Alianckich nad Wisłą. Takie imię nadano odcinkowi rzeki od strony Zabłocia dopiero w roku 2014, dla upamiętnienia tragicznego wydarzenia, do którego doszło tutaj 17 sierpnia 1944 roku około wpół do trzeciej nad ranem. Brytyjski samolot, wracający po dokonaniu zrzutu dla powstańczej Warszawy, rozbił się na Zabłociu, a jego szczątki upadły m.in. na podobóz, w którym mieszkali robotnicy z Fabryki Schindlera, powodując pożar jednego z baraków. Po samym zdarzeniu nie pozostały ślady w kronikach okupacyjnego Krakowa, bardzo mocno jednak wryło się ono w pamięć lokalnej społeczności, szczególnie związanej z prawobrzeżną dzielnicą Podgórze. Od wielu lat w rocznicę tego zdarzenia organizowane są przez Stowarzyszenie PODGORZE.PL spacery historyczne „Śladami Liberatora”. Dzięki zaangażowaniu całej grupy osób, w szczególności jednak pana Krzysztofa Wielgusa, udało się z dużym prawdopodobieństwem odtworzyć los samolotu i jego załogi.
Na amerykańskich Liberatorach latała zazwyczaj załoga dziesięcioosobowa. Tymczasem na pokładzie Liberatora KG 933 „P” jak Peter z Królewskich Sił Powietrznych było zaledwie sześciu lotników. Jedna z hipotez głosi, że załoga mogła być liczniejsza, a ciała niezidentyfikowanych lotników spadły do Wisły w chwili, gdy bombowiec z powodu wybuchu zbiorników paliwa dosłownie rozpadł się w powietrzu gdzieś pomiędzy Grzegórzkami a Zabłociem. Dało mi to możliwość, by – nie mijając się z prawdą historyczną – umieścić w samolocie mojego bohatera, fikcyjną postać łączącą w sobie cechy wielu zaangażowanych w wojnę z nazizmem „bezimiennych”. Nie chcę go tutaj przedstawiać, wspomnę tylko o jego żydowskich i polskich korzeniach. Warto pamiętać, że wielu lotników alianckich, szczególnie z USA Air Force, którzy latali w misjach nad Polskę i Niemcy, pochodziło z dawnej emigracji zarobkowej z terenów Galicji i niektórzy z nich znali jeszcze język swych przodków. Taka autentyczna postać – Thaddeus Dejewski, nawigator z zestrzelonego w grudniu 1944 r. w rejonie Ochotnicy Liberatora „California Rocket” – pojawia się na kartach mojej powieści i to w dość dramatycznym momencie. Pojawiają się też, choć tylko epizodycznie, polscy lotnicy z dywizjonów myśliwskich w Wielkiej Brytanii oraz ci, którzy w 1586. Polskiej Eskadrze Specjalnego Przeznaczenia nieśli pomoc powstańcom warszawskim z baz lotniczych we Włoszech.
Nie mogłam też w pełni opisać Krakowa przedwojennego oraz tego z czasów okupacji, nie wspominając o jego żydowskich mieszkańcach, którzy w roku 1939 stanowili niemal ¼ ogólnej liczby mieszkańców miasta. Dlatego też uznałam za stosowne wyprowadzić mojego bohatera z zasymilowanej rodziny żydowskiej. Spośród sześciu lotników z Liberatora, który rozbił się na Zabłociu, trzech zginęło. Byli to: pilot RAF kpt. William D. Wright, nawigator mjr John Phillip Liversiedge z Australijskich Sił Powietrznych oraz strzelec z tylnej wieży sierż. J. D. Clarke z RAF. Spoczywają w kwaterze żołnierzy Wspólnoty Brytyjskiej na cmentarzu Rakowickim w Krakowie wraz z ponad pięciuset innymi żołnierzami ze wszystkich niemal zakątków świata, którzy w czasie II wojny światowej stracili życie na terenie Polski Południowej. Obok krzyży, na niektórych kamieniach znajduje się także wyryta Gwiazda Dawida. A są też nagrobki upamiętniające żołnierzy, którzy nie zostali zidentyfikowani i prawdopodobnie już na zawsze pozostaną bezimienni…
Oczywiście można byłoby nadać książce tytuł „Bezimienny” – może byłby on bardziej adekwatny, gdyż odnosiłby się bezpośrednio do osoby jej głównego bohatera i jego losów. Jest to jednak postać fikcyjna. A bardzo mi zależało, by uhonorować tych, którzy w rzeczywistości poświęcili swoje życie walce o wielką sprawę. Myślę nie tylko o alianckich lotnikach, ale także o działaczach krajowego podziemia. Tych, których nazwiska nigdy nie były znane oraz tych, którzy mimo swoich dokonać powoli odchodzą w mrok zapomnienia. Nie są to jedynie osoby związane z PPS-WRN, ale także ze Stronnictwem Ludowym, Stronnictwem Narodowym oraz Stronnictwem Pracy. Niezwykle piękne w historii okupowanej Polski jest to, że przy wszystkich tarciach i uprzedzeniach, sięgających korzeniami czasów przedwojennych, udało się działania konspiracyjne zintegrować i utworzyć unikatowe w skali całego świata Polski Państwo Podziemne wraz ze wspierającymi go formacjami wojskowymi Armii Krajowej.
Bardzo chciałam, by postacie historyczne, które pojawiają się na kartach książki tylko epizodycznie, stały się również w jakiś sposób bohaterami tej powieści. Za każdą z nich kryje się przecież pełna trudnych wyborów i rzeczywistych dokonać biografia, skrócona przeze mnie do kilku linijek najważniejszych informacji. Mam nadzieję, że dzięki tytułowi także osoby oznaczone w tekście symbolem gwiazdki zostaną wyróżnione bardziej, niż pozwoliły mi na to założenia kompozycyjne i akcja powieści. Chociaż na pewno nie tak, jak na to w rzeczywistością zasługują.
Mirosława Kareta