Były nie tylko wejściem do mieszkania. Oznaczały prestiż. Bo można było np. mieszkać w oficynie, przechodzić przez wspólne z sąsiadami ganki i korzystać tylko z tak zwanych schodów kuchennych, na których zresztą i tak panoszyli się ci z wejściem od frontu. Nimi zwykle wnosili do mieszkania węgiel albo wspinała się kobieta z bańkami wiejskiego mleka na plecach.

Frontowe drzwi były dostojne, dwuskrzydłowe, obwiedzione bogato wyprofilowaną futryną. Na co dzień otwierały się tylko w połowie. W przeciwieństwie do dzisiejszych, ziejących pustką informacji, zawierały całe bogactwo treści. Na prawym skrzydle wisiał miedziany albo mosiężny, bogato grawerowany szyldzik z nazwiskiem właściciela, często wzbogaconym o tytuły, albo zacne funkcje. Obok tkwił guziczek dzwonka. Ciekawie działo się też na lewym skrzydle. Tak samo jak dziś warto, a nawet trzeba było sprawdzić, kto za drzwiami, ale czynność ta była jakby bardziej komfortowa. Wizjer mógł być mosiężny, okrągły, dość duży z szybką, albo ażurowy, tkwiący w ramie drzwi, a od tyłu zamykany specjalną klapką, by nie wpuszczać do przedpokoju zimna z korytarza. Trochę się za i przed nią wyglądało jak w filmie „za kratami haremu”.

Niżej była mosiężna, na szerokość przesyłki pocztowej szpara z otwieraną do wnętrza klapką, z napisem: Listy. Trzeba pamiętać, że gdzieś tak do końca lat pięćdziesiątych, chyba jeszcze wtedy listonosz, a nie doręczyciel wspinał się z pocztą na wszystkie piętra.

Na futrynie też bywało ciekawie. Z prawej strony gdy mieszkanie należało do osoby Wyznania Mojżeszowego wisiała mezuza, górnym końcem lekko zwrócona ku środkowi drzwi. Mieszkańcy domu wchodząc dotykali jej prawą ręką.

Na drzwiach pobożnych i dobroczynnych katolików, można było zobaczyć mosiężną plakietkę z wyobrażeniem św. Wincentego a Paulo, a napis głosił ze wsparcia udziela Towarzystwo Pań Miłosierdzia, i należy udać się po nie udać na ulicę Warszawską, bo tam została uiszczona stosowna składka na pomoc dla ubogich. Przesądni przybijali w kąciku progu podkowy, a na prawnym boku przedproża bywała wmurowana stojąca sztorcem metalowa szyna, na której przed wejściem na wycieraczkę należało jeszcze oczyścić podeszwy z resztek pyłu.

A co od środka? To lewe unieruchomione skrzydło drzwi było zamocowane wbitymi w podłogę i sufit metalowymi zasuwami, wyciąganymi w razie wnoszenia dużego sprzętu do domu.

Warto też było zabezpieczyć się łańcuchem i kiedy uchylało się drzwi nieznajomemu, to tylko na szparę jej długości.

Na noc, albo gdy wszyscy opuszczali mieszkanie, ostatnia osoba zanim wyszła z domu kuchennymi schodami, spuszczała na tyły frontowych drzwi metalową sztabę.

Na podstawie własnych zbiorów i wspomnień mieszkania w zacnej podgórskiej kamienicy.