Niestety nie dziewięćdziesiąte, jak u naszych sąsiadów z – jak ją nazwałam – Silnej Woli, ale dopiero osiemdziesiąte drugie. Teraz to zresztą nic wielkiego, zupełny standard i przeciętność i nie miałabym się czym chwalić, gdyby nie biadolenie babci Magdaleny na mój temat: to dziecko wam się nie uchowa.

A jednak!

Powitanie miałam cudowne, bo wprowadziła mnie na świat, oczywiście w domu, ukochana siostra mamy, ciocia Ania, położna. I to była ta dobra wróżka. Tata był rozczarowany, że nie chłopiec, a Janka wzięła mnie za pół roku starszą kuzynkę, pytając skąd się tutaj wzięła. Tata po jakimś czasie mnie zaakceptował, później, bywało nawet, że mieliśmy kumplowskie stosunki, na przykład jeździliśmy razem autostopem.

Mama tymczasem królowała w pościeli, wśród koronek i monogramów, może nawet właśnie w tym czepku, bo wtedy położnica to był ktoś. Trwało to ze trzy tygodnie, a dzieckiem zwyczajowo zajmowała się jej matka – u nas babcia Marianna.

Mama w przerwach między daremnym zachęcaniem mnie do ssania, studiowała kalendarz szukając imienia: oryginalnego, jedynego, niebywałego. I znalazła. Święty Zenon to żołnierz ścięty za czasów cesarza Dioklecjana, za drwiny z ofiary złożonej bogini Cererze. Oprócz niego mam z pół tuzina imienników i patronów pogańskich jak: filozof Zenon z Elei, autor paradoksów zaprzeczających istnieniu ruchu, filozofowie Zenon z Kition, Zenon z Tarsos, Zenon z Rodos, a wreszcie upadły bo upadły ale jednak bóg Zeus, bo Zenon to po grecku Dzenon, Dzenos, Dzeus, Zeus…

Dzięki temu imieniu zawsze byłam jedna w klasie, szkole, na uczelni. Na uczelni zresztą jakby trochę mi pomogło, bo bardzo groźny profesor o imieniu Zenon, jak mi się zdaje na egzaminie spojrzał na mnie łaskawiej…

Ale przecież gdzieś są inne Zenony i chciałabym ogłosić apel: Zenony wszystkich stanów odezwijcie się. Spotkajmy się w grudniu pod Mickiewiczem, a jak nie to chociaż na stronie www.podgorze.pl. Zapraszam, może być ciekawie…