Nie tak dawno w tym miejscu zastanawiałam się, jakby to było dobrze na tej łące blisko placu Bohaterów Getta stworzyć skwer im. Tadeusza Pankiewicza. Ostudzono mój zapał, bo a to niewyjaśnione prawa własności gruntu, a to może budynek mieszkalny albo po co to komu, skoro tu hałas i smród…

A co z naszą pamięcią? Do Apteki-muzeum przybywają tłumy, ale to zwykle izraelska młodzież, po chwili skupienia opowieścią o Nim i o tym, co tu było, z powrotem radosna, a nawet rozbrykana.

Nie, ani się dziwię, ani gorszę, to przecież młodzież. A ten plac taki dziwny, trudno pewnie wyobrazić sobie jaki był wtedy, może to równie odległe jak Daniel wśród lwów, Filistyni i inne biblijne opowieści.

A my? Ręka do góry, proszę – kto był w Aptece pod Orłem, a kto w Emalii u Schindlera? No tak, z góry wiedziałam, jaki będzie wynik, cudze chwalicie…

A tu może jeszcze są gdzieś niezatarte ślady kroków Pana Tadeusza, gdy staroświecko elegancki przemierzał właśnie nasze ulice: Andrzeja Potiebni, gdzie mieszkał, Rynek Podgórski, gdzie w nieistniejącym już EMPIKU pijał kawę, zawsze w wianuszku przyjaciół, ulicę Limanowskiego, może św. Kingi…

A zresztą skwerek już ma. Jeden w Izraelu pod Drzewkiem i drugi ten urzędowy, maleńką piędź ziemi na cmentarzu Rakowickim (kwatera XVIII wschód). Dobrze, że chociaż jest gdzie położyć kwiatek od nas, bo właśnie zbliża się (5 listopada) siedemnasta rocznica śmierci, a 21 listopada – sto druga rocznica urodzin.