Do 28 października w Galerii Rękawka (ul. Limanowskiego 13) będzie trwać wystawa malarstwa Wojciecha Hermana.
Świat malarski Wojciecha Hermana pozostaje na uboczu. Z całą świadomością oddalenia malarstwa od tego, co nazywa się głównym nurtem sztuki. Malarstwo zostało odsunięte na plan dalszy. Ważne dziś są instalacje, wideo, fotografia. O malarstwie się już nie dyskutuje, przywykło się je traktować z pobłażaniem, a od malarzy wiele się nie oczekuje, zostawiając ich samym sobie i ich niepotrzebnemu zajęciu.
Herman, w przeciwieństwie do wielu swoich kolegów, którzy z takim stanem rzeczy nie chcą się pogodzić, wydaje się go akceptować. Nie dyskutuje z tym, że malarstwo jest sztuką drugiego planu. To zresztą sytuacja wyjątkowa w całych dziejach sztuki.
Przecież to właśnie malarstwo wyznaczało zawsze kierunek artystycznych zmian. Dziedziny sztuki, które dziś je wyznaczają  znajdują się pod ciągłą presją tego, co ze sztuką niewiele ma wspólnego – przede wszystkim technologii i mediów. Malarstwo tej presji nie potrafi wytrzymać. Próba walki o przywrócenie pierwszeństwa wśród sztuk pięknych kończy się nieuniknioną porażką.
Herman w tej sytuacji czuje się dobrze. Dzieła współczesnej sztuki są jak uczestnicy dyskusji, dyskusji niemalże publicystycznej , o polityce, o mniej lub bardziej pierwszoplanowych problemach współczesnego świata, o roli mediów w życiu i sztuce,
o feminizmie, rasizmie, terroryzmie…Nie ma we współczesnej sztuce miejsca na wyrażenie tego, czego intuicyjnie w niej szukamy – opowieści o nas samych.
Gdy malarstwo nie stoi w forpoczcie przemian sztuki, grozi mu epigonizm, nieuniknione powtarzanie tego co już było. Kto się przed tym broni, nieuchronnie skazuje się na prawdziwy epigonizm , który wtrąca go w odmęty kiczu. Kto tę sytuację akceptuje, ma szansę stworzyć coś, co w sposób znany nam skądinąd, ale nowy, opowie o tym, o czym od dawna wiemy, ale o czym zapominamy: o sprawach najbardziej codziennych, a przez to najłatwiej zapominanych i przeoczonych. Jest wtedy tak jak z realistyczną, dobrą powieścią czy filmem: co rusz ogłasza się ich koniec. Ktoś powie, że to bardzo dobre, owszem ale już tysiąc razy było. Zgoda ale co z tego, skoro właśnie powtórzenie odwiecznej historii w nowym kostiumie pozwala nam przeżyć na nowo odwieczne – i dlaczego najbardziej podstawowe – sprawy naszego życia.
Przyglądając się postaciom i miejscom, które maluje Herman, mam takie wrażenie, jakbym czytał zupełni nową, po raz pierwszy wydaną książkę, opowiadającą o tym
o czym już po raz setny napisano w innych książkach, tych wielkich i tych mniej wybitnych. Jakbym oglądał film, realistyczny film, w którym dzieje się ta sama historia,  którą znam z dziesiątek innych filmów. I za każdym razem, kiedy czytam taką dobrze napisaną książkę i taki dobrze nakręcony film, mam wrażenie, jakbym tę historię poznawał po raz pierwszy. Siła sztuki, jeśli nie sili się ( choćby skutecznie, czyli twórczo, co daje efekt w postaci nowatorskiego dzieła ) na tworzenie nowych form, polega na tym, że mocniej, bardziej sugestywnie potrafi przemawiać wprost do naszych emocji i myśli. „Dublińczycy” są mniej ważni w dziejach literatury niż „Ulisses”, ale to opowiadania Joyce’a w bardziej bezpośredni sposób poruszają naszą wrażliwość niż jego wielka powieść.
Wojciech Herman, nie związany żadną konwencja, nawet własną ze swobodą może szukać wyrazu dla swoich, bardziej osobistych przecież i niedostępnych nam bezpośrednio, emocji i myśli. Z taką samą swobodą , bez żadnego nacisku, beż żadnych oczekiwań, możemy patrzeć na jego obrazy. Wtedy naprawdę zobaczymy w nich starą historię, historię najbardziej codziennych i najbardziej ważnych spraw, opowiedzianą na nowo. Naprawdę na nowo.

Jan Kawiorski