Co o nich wiemy? Starsi panowie i panie w granatowych beretach, z białoczerwonymi opaskami z napisem AK na przedramieniu, pasiastą obozową chustą z czerwonym trójkątem i literą P na szyi i miniaturami odznaczeń, często bogata kolekcją tych odznaczeń w klapie marynarki.

Migną nam czasem w telewizji przy uroczystościach i rocznicach państwowych, dźwigający z widocznym, coraz większym trudem sztandary Związku. Albo i to coraz częściej odprowadzający kolegów na wieczną wartę i myślący zapewne: kto następny?

Nazwa Związek Inwalidów Wojennych Rzeczpospolitej Polskiej brzmi dumnie, a jak się sprawy przedstawiają na co dzień? Nasz, czyli podgórski Zarząd oddziału Kraków – Podgórze ma siedzibę na ulicy Biskupiej. Nie Podgórze to, ale tak się akurat składa, że właśnie tam. A tam cicho i serdecznie, ale jakby coraz smutniej. ubywa członków zwyczajnych, tych aktualnie jest około sześćdziesięciu, coraz mniej podopiecznych, to znaczy wdów po członkach zwyczajnych (a zdarza się i wdowców) też objętych opieką Związku.

Już prawie nie ma kto sprawować funkcji, dyżurować w trzy południa w tygodniu, reprezentować oficjalnie, odwiedzać chorych z okolicznościowymi paczkami.

Na te zresztą ostatnio zabrakło pieniędzy, niewiele jest też na zapomogi losowe, ledwo starcza ze składek członków na utrzymanie lokalu, telefon, znaczki pocztowe, okazjonalną korespondencję, jak choćby ozdobne życzenia urodzinowe składane co pięć lat członkom Związku.

Związek powstał w 1919 roku, ale jeszcze dwa, trzy lata, a nie będzie kim i dla kogo pracować słyszę.

Proszę mnie poprawić jeśli się mylę, ale czy to nie Wiktor Gomulicki we „Wspomnieniach niebieskiego mundurka” pisał o zwyczaju kłaniania się weteranom Powstania Styczniowego? A my co? Może spróbujemy się jeszcze rozejrzeć kto koło nas przechodzi, bo za chwilę będzie za późno.