Zapraszając Państwa na kolejny, wiosenny spacer po Szpitalu w Kobierzynie chciałbym podzielić się z Państwem swoimi refleksjami na temat Szpitala zainspirowanymi nowym, cyklicznym wydarzeniem, które odtąd będzie odbywać się pod nazwą „Kobierzyn. Cztery pory roku.”
Pierwsze spacery, w 2010 i 2011 roku, odbywały się raz w roku w ramach Podgórskich Dni Otwartych Drzwi. W związku z ogromnym zainteresowaniem Stowarzyszenie PODGORZE.PL wspólnie z Dyrekcją Szpitala postanowiło organizować spacery co kwartał, o każdej kolejnej porze roku. Po spacerze we wrześniu 2012r. w ramach Podgórskich Dni Otwartych Drzwi (jesienny spacer pozostanie integralną częścią tego wydarzenia) w grudniu odbył się spacer zimowy. Pomimo niezbyt ładnej pogody i okresu przedświątecznej „gorączki” przybyło prawie 50 osób. Wszystkim uczestnikom bardzo dziękuję za udział w spacerze. Szczerze mówiąc… bardzo żałuję, że nie było wtedy pięknej, słonecznej i mroźnej zimy. Może następnym razem.
Kobierzyn. Cztery pory roku. Nasze spacery będą teraz odbywać się pod tym właśnie szyldem, jako stała cykliczna impreza. Dlaczego cztery pory roku? Odpowiedź na to pytanie wymaga nakreślenia szerszego kontekstu.
Jak możemy przeczytać w napisanej przez p. Annę Armatys historii Szpitala (artykuł Piękno w służbie zdrowiu), powstał on na początku XX w. w oparciu o koncepcję samowystarczalnego miasta-ogrodu, zlokalizowanego na terenie wsi Kobierzyn w pewnej odległości od Krakowa. Musimy pamiętać, że w tamtym czasie Kraków kończył się wraz z zabudowaniami starej części Podgórza.
Tak wtedy budowano szpitale psychiatryczne w całej Europie – były one samodzielnymi ośrodkami, najczęściej właśnie mającymi formę szpitala-miasteczka z rozmieszczonymi na dużym obszarze pawilonami. Ośrodki te znajdowały się poza obszarami miast, a nawet w pewnym oddaleniu od nich.
Miało to związek z rozwojem psychiatrii oraz, co za tym idzie, opieki nad chorymi psychicznie. Na przełomie XVIII i XIX w. miała miejsce stopniowa zmiana w myśleniu na temat tych osób, dotychczas uważanych za „szalone” lub „obłąkane” i powszechnie traktowanych w sposób bardzo represyjny, również przez wielu lekarzy (np. przykuwanie do ściany za pomocą łańcuchów w szpitalach było normą). Zaczęto w takim „szaleńcu” widzieć człowieka, który jest chory i wymaga leczenia oraz opieki. W związku z takim myśleniem, coraz bardziej obecnym w medycynie, zaczęto tworzyć instytucje zapewniające schronienie i opiekę dla osób chorych psychicznie. Takimi instytucjami były różne przytułki oraz właśnie szpitale psychiatryczne, w tamtym czasie noszące nazwę szpitali dla nerwowo i psychicznie chorych. Szpitale takie powstawały, jak wspomniałem, w całej Europie w ciągu XIX i pierwszej połowy XX wieku. Nasz kobierzyński szpital nie był pod tym względem żadnym wyjątkiem. Przeciwnie, był w pełni zgodny z panującymi, nowoczesnymi w tamtym czasie, standardami.
Taki model wydzielonego przestrzennie, samodzielnego ośrodka stanowił tzw. azyl, czyli schronienie dla chorych psychicznie. Zapewniał nie tylko ochronę „zdrowego” społeczeństwa przed chorymi, ale także, a może nawet przede wszystkim, ochronę dla tych chorych. Ochronę przed agresywnym, poniżającym traktowaniem a także wykluczeniem i dyskryminacją – czego skutkiem było wyrzucenie poza margines społeczny. W szpitalu psychiatrycznym pacjenci znajdowali bezpieczeństwo, warunki do godnego życia oraz odpowiedniego – jak na ówczesny poziom wiedzy – leczenia. Struktura szpitala, będącego samowystarczalnym miasteczkiem, sprzyjała angażowaniu pacjentów w różne prace. W przypadku Kobierzyna było to możliwe m.in. w znajdującym się tu gospodarstwie rolnym i ogrodniczym. W ten sposób pacjenci, pracując, w pełni uczestniczyli w życiu szpitala. Było to pionierskie w tamtych czasach leczenie przez terapię zajęciową – gdyż praca miała ogromny pozytywny wpływ na łagodzenie objawów choroby i zdrowe funkcjonowanie.
Obecnie, w ciągu niemal stu lat, jakie upłynęły od tamtego czasu, bardzo wiele zmieniło się w psychiatrii. Pojawienie się w połowie XX w. leków psychotropowych, stopniowo coraz lepszych, dało możliwość szybkiego opanowania ostrych objawów choroby oraz zapobiegania ich nawrotom, a także osiągnięcia względnie normalnego funkcjonowania. Współczesna psychiatria koncentruje się już nie na organizacji opieki i ochrony dla pacjentów w wydzielonych, izolowanych od reszty społeczeństwa ośrodkach (czyli tzw. azylach), ale – wprost przeciwnie – na możliwie jak najszybszym „przywracaniu” tych chorych społeczeństwu i umożliwieniu im funkcjonowania w normalnym środowisku ludzi zdrowych. Temu celowi służą m.in. oddziały rehabilitacyjne (takie jak opisana w artykule p. Anny Armatys „Szkoła życia”). Bardzo dynamicznie rozwija się też psychiatria środowiskowa, polegająca na leczeniu pacjenta w miejscu jego zamieszkania – lekarz, psycholog, pielęgniarka przyjeżdżają na wizyty domowe.
Bardzo intensywnie przeciwdziała się wykluczeniu i dyskryminacji chorych psychicznie. Podejmowane są różne akcje, mające na celu uświadomienie społeczeństwa że chorzy psychicznie są zwykłymi ludźmi, takimi jak każdy z nas, tylko może bardziej wrażliwymi i nie umiejącymi sobie poradzić ze swoimi problemami.
Ta zmiana w myśleniu, która w początkach XIX w. dotyczyła głównie lekarzy i światłych polityków (tak, tak… wtedy istniało coś takiego jak światły polityk), obecnie powoli rozszerza się na całe społeczeństwo. Chorego psychicznie powoli przestaje się postrzegać jak „wariata”, „czubka” czy „świra” i zaczyna widzieć w nim po prostu człowieka. Z drugiej strony, trzeba uczciwie przyznać, że w tej kwestii jeszcze wiele zostało do zrobienia.
Te wszystkie zmiany spowodowały, że funkcje tzw. azylowe, jakie Szpital w Kobierzynie pełnił przed laty, obecnie w zasadzie straciły rację bytu. Może właśnie dlatego w 2009r. pewne osoby na ważnych stanowiskach postanowiły zlikwidować Szpital i sprzedać cały jego teren, wraz z budynkami, prywatnemu inwestorowi. Natomiast dla pacjentów wymagających jednak leczenia szpitalnego zamierzano wybudować nowy obiekt, w postaci jakiegoś pojedynczego „nowoczesnego” budynku. Cudzysłów, bo nie uważam takiego myślenia za nowoczesne, wyjaśnię to w dalszej części tekstu.
Na szczęście ogromne protesty, jakie wtedy wybuchły (nie tylko pracowników i pacjentów Szpitala, ale ogólnie mieszkańców Krakowa) doprowadziły do upadku tego niefortunnego pomysłu. Nie muszę szczegółowo przytaczać tej historii. Wszyscy ją pamiętają, była szeroko relacjonowana w mediach.
Czy zatem Szpital w Kobierzynie nadal jest potrzebny?
Czy mimo dużo lepszych warunków społecznych, dostępu do coraz skuteczniejszych leków oraz innego, otwartego myślenia we współczesnej psychiatrii – czy mimo tego pacjentom chorym psychicznie nadal potrzebny jest azyl?
W moim głębokim przekonaniu: TAK.
Oczywiście nie w takim znaczeniu jak 100 lat temu, tylko w nieco innym.
I tu wreszcie dochodzimy do sedna sprawy. Co mają z tym wszystkim wspólnego cztery pory roku?
Chciałbym zwrócić uwagę, że przez owe 100 lat zmieniło się też miejsce, o którym piszę. Szpital w Kobierzynie nie jest już oddalony od Krakowa. Jest jego częścią. Został zwyczajnie wchłonięty przez Kraków. Teraz o przysłowiowy „rzut beretem” stąd znajduje się coraz bardziej rozbudowujący się Ruczaj (który zapewne za kilka lat będzie już sąsiadował ze Szpitalem) oraz nowe budynki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jest komunikacja miejska, w planach jest nawet tramwaj – z Czerwonych Maków przez Kobierzyn do osiedla Kliny.
Mówiąc krótko: miasto pełną gębą. Żaden tam azyl.
Jedynie sam Szpital się nie zmienił. Czas się tu jakby zatrzymał. Przepiękne budynki, teraz już zabytkowe. Mnóstwo zieleni, stare drzewa. Cisza, spokój.
Pamiętam, jak pewna bliska osoba powiedziała mi kiedyś, że bardzo mi zazdrości tego, że tutaj pracuję. Ona pracowała w nowo wybudowanym, supernowoczesnym zakładzie produkcyjnym (jako osoba na tzw. stanowisku). Ten supernowoczesny obiekt to było samo szkło, stal i beton. A na zewnątrz ani skrawka zieleni. No… może jakieś tuje w doniczkach.
Czy wiedzą Państwo, dlaczego o tym piszę? Czy nie taki właśnie „nowoczesny” szpital chciano wybudować w miejsce sprzedanego jakiemuś prywaciarzowi Kobierzyna?
W naszym Kobierzynie jest niezwykła przestrzeń z niezwykłą atmosferą. Są stare budynki i stare drzewa. Jest miejsce na to, żeby przystanąć na chwilę, na zatrzymanie rozgonionych myśli i głęboki oddech, na refleksję. Jest tutaj jakaś szczególna harmonia, która pozwala uspokoić się i odzyskać równowagę.
A to właśnie jest chyba coraz bardziej potrzebne.
Żyjemy w coraz bardziej rozpędzonym i nerwowym świecie. W ciągłym stresie i pośpiechu. W tym nieustannym biegu tracimy kontakt z samym sobą i z otaczającą rzeczywistością. W otoczeniu coraz lepszych smartfonów, laptopów i telewizorów Full HD tracimy też – co jest bardzo ważne – kontakt z naturą i otaczającym nas naturalnym światem.
A przecież życie w zgodzie z naturą, której jesteśmy częścią, jest wrodzoną, biologiczną potrzebą człowieka. Cywilizację stworzyliśmy my sami, natomiast natury nie stworzyliśmy – to ona stworzyła nas i jesteśmy w niej niejako z urodzenia. Dlatego np. tak bardzo lubimy wyjeżdżać w góry, nad morze, nad jeziora i to najlepiej tam, gdzie nie ma zbyt wielu ludzi.
Właśnie cztery pory roku wyznaczają naturalny rytm życia człowieka. Zima, wiosna, lato, jesień – każda z tych pór ma swoje prawa, swoją specyfikę. Przez kilkaset lat człowiek w naturalny sposób się do tego dostosowywał integrując się ze zmianami w swoim otoczeniu, żyjąc w zgodzie z nimi. Jest to widoczne w znanej powieści Władysława Reymonta „Chłopi” podzielonej na cztery części o wiadomych tytułach.
Również życie religijne przez wieki wpisywało się w zmieniające się pory roku. Na przykład Wielkanoc nieprzypadkowo przypada na wiosnę, kiedy budzi się nowe życie. Ten motyw połączenia pór roku z najważniejszymi kościelnymi świętami jest obecny w naszym Szpitalu – na przepięknych witrażach w szpitalnej kaplicy.
W naszym Szpitalu w Kobierzynie cztery pory roku są naprawdę obecne. W czasach, kiedy zima kojarzy się głównie ze skrobaniem szyby w samochodzie (ewentualnie wymianą opon) a lato z korzystaniem z „klimy” – u nas w Kobierzynie zima jest naprawdę zimą, wiosna jest wiosną, lato jest latem a jesień jest jesienią. Można to prawdziwie poczuć i przeżyć.
Szkoda się dalej rozpisywać… Zapraszam na spacery.
Teraz już naprawdę ostatnia refleksja na zakończenie.
Czy zatem współczesny XXI-wieczny azyl, jakim jest szpital w Kobierzynie, jest potrzebny pacjentom cierpiącym na chorobę psychiczną?
Nowoczesne myślenie w psychiatrii zakłada, poniekąd słusznie, że osobę z kryzysem wywołanym chorobą psychiczną należy leczyć w sposób umożliwiający jak najszybszy powrót do społeczeństwa i do zwykłego codziennego życia.
Ale są sytuacje, kiedy taka osoba przede wszystkim, najbardziej, czasem wręcz dramatycznie potrzebuje spokoju, wyciszenia i chociażby chwilowego oderwania się od współczesnego, coraz bardziej „zwariowanego” świata. Potrzebuje takiego właśnie azylu. Miejsca, które pozwoli złapać równowagę, odetchnąć i zastanowić się nad sobą, nad swoimi problemami i przeżyciami. Albo po prostu najzwyczajniej odpocząć.
A Szpital w Kobierzynie takim nowocześnie rozumianym azylem jest.
Zapraszam do kontemplowania magicznej atmosfery tego miejsca przez kolejne cztery pory roku.
Tak,tak ,miło było mi to czytać,jestem z tzw. Krakowa i przez pięćdziesiąt lat Kobierzyn kojarzył mi się tylko z jednym To szpital dla czubków, nigdy nie myślałem że tam są domy, kościoły, sklepiki,cmentarze a pewnie i szkoły dla tutejszej młodzieży, takie głupawe moje stereotypowe myślenie. Tak rozwiązane planowe wybudowanie ośrodka leczniczego to naprawdę przejaw kunsztu i racjonalizmu ówczesnych włodarzy , a dzisiejszy świat mimo że mądrzejszy to czy aby nie cofa się w stronę początkową ?
z poważaniem Piotr
Za moich czasów to było miasteczko zabudowane willami, czyste i pięknie utrzymane. Dróżki były wyłożone płytkami chodnikowymi utrzymanymi w takiej czystości, że nawet nie rosło źdźbło trawy. Gazon przed budynkiem administracji był ogromny i bajecznie kolorowy jak najpiękniejszy bukiet kwiatów. Była kręgielnia, piękna kaplica, do której prowadziła cudowna aleja lipowa. Był folwark z krowami, kurami i świnkami. Był ogród, w którym rosło wszystko, co powinno być w ogrodnictwie. Najlepiej pamiętam czereśnie, na które umawialiśmy się całą grupą na rowerach, które zostawialiśmy w trawie koło płotu i jak szpaki ograbialiśmy drzewa ze smacznych owoców do chwili kiedy stróż nas nie wypatrzył i musieliśmy uciekać. Do dzisiaj mam bliznę na nodze, którą zarobiłam w czasie takiej ucieczki. Jednym z uczestników tych wypraw był Krzyś – pozdrawiam.