1 lutego br. w Teatrze Ludowym odbyła się premiera sztuki Przemysława Jurka Kochanowo i okolice. Spektakl, w którym doskonale odnalazł się związany z klubem na Woli Duchackiej zespół „Kurtyna Siemiradzkiego”, wydaje się być partyturą rozpisaną na jego muzyków. Gdy „Kurtyna” powstawała w 1997 r. miała być okolicznościowym żartem artystycznym. Żart szybko przerodził się w prawdziwą muzyczną przygodę członków zespołu (w nowohuckim spektaklu zagrali aktorzy: Jacek Wojciechowski, Piotr Pilitowski i gościnnie Grzegorz Łukawski i Max Szelęgiewicz (kierownik OKK Wola) (w podwójnej roli kierownika muzycznego scenicznego i rzeczywistego spektaklu) i słuchaczy. Koncerty „Kurtyny” są wyreżyserowanym przez sytuacje spektaklem scenicznym. Koncert teatralny został precyzyjnie wyreżyserowany przez Piotra Waligórskiego.
W dawnym polskim teatrze obowiązywał zwyczaj dostosowywania miejsc akcji i osób do warunków lokalnych. Kochanowo i okolice zostały w taki właśnie sposób ukonkretnione, dlatego w czasie przedstawienia prześlizgujemy się po mapie okolic Krakowa, kierując się w stronę Ponidzia. „Kochanowo” powinno pozostać jednak niekonkretne, by było bliskie każdemu, jako miejsce w którym przyszło mu żyć i marzyć. Życie bohaterów obejmuje cały zawodowo-rodzinny tydzień. Dawno uśpione marzenia budzą się w każdy piątkowy wieczór. Wtedy bowiem zespół deathmetalowy „Exterminator” utworzony przez licealnych kolegów zbiera się na próby, by uwolnić na chwile swoje muzyczne pasje. Ale każde takie spotkanie wiąże się z ogromnymi stresami, którego najprostszym sygnałem są permanentne spóźnienia jednego z gitarzystów. Rzeczywista przyczyna ujawnia się powoli w czasie przedstawienia… Pewnego dnia kończy się stagnacja i przyzwyczajenie, gdy wójt Kochanowa (Krzysztof Górecki) zaczyna interesować się i powoli wpisuje zespół w swoje promocyjne plany. Opory muzyków i wolne oddawanie pola walki budują fabułę spektaklu. Ta do obejrzenia…
Zarówno rola wójta, jak i kandydatki na jego asystentkę (Iwona Sitkowska), zostały planowo przerysowane. To źródło ich siły i przewagi nad – w gruncie – niemrawym dość zespołem. Jego członkowie ożywają dopiero na koncertach. Okolica wymusza na nich różne formy muzyczne – to popis dla szerokiego repertuaru i możliwości „Kurtyny Siemiradzkiego”. Często ze skutkiem więcej niż marnym (wyłącznie w scenicznych opowieściach!). Ale w przedstawieniu to moment, w którym widz – dotąd spokojnie zaznajamiany i wciągany w fabułę – zaczyna współuczestniczyć w spektaklu-koncercie, w którym pozostaje już do końca, do muzycznych bisów, zgoła nieteatralnych.
Deathmetal był nie tylko młodzieńczym marzeniem „Extrerminatora”, ale i bliskim urzeczywistnienia sukcesem muzycznym. Przypadek (operacja żony lidera zespołu – Jagoda Pietruszkówna) i niedojrzałość do podjęcia wyzwania, udaremniły zespołowi zaistnienie na zawodowej scenie muzycznej. Potrzeba było lat i rodzącej się na oczach publiczności frustracji, by marzenie urealniło się powtórnie. Jak w klasycznej bajce – trzeba włożyć ogromny trud i pokonać długą drogę, by zbliżyć się do marzeń. (Nie bez powodu główny bohater ma dziecięce alter ego swobodnie wędrujące po swojej przyszłości.)
W przestawieniu Waligórskiego jest wiele muzyki, znanych i nośnych cytatów muzycznych, wiele zabawy nimi… Ale jest też deathmetalowe brzmienie, które jest wyzwaniem i aktorskim, i muzycznym. Wyzwaniem brawurowo zrealizowanym. Dreszcze emocji – czemu nie.