Krzemionki
Miejsce to niezwykłe. Pofałdowane, dość rozległe wzgórze na prawym brzegu Wisły, naprzeciw Krakowa. Zbocza, miejscami bardzo strome, gdzieniegdzie zostały podżarte przez kamieniołomy o białych, tu i ówdzie prawie prostopadłych ścianach. Wapno tu wytapiane spajało w ciągu wieków cegły domów i kościołów miasta, tynkowano nim i bielono ściany. Wyrosły też dzięki tym kamieniołomom patrycjuszowskie fortuny. Lecz spotyka się na wzgórzu również półdzikie łąki, kępy drzew i krzewów, nawet skrawki lasu. Jest kościółek, którego fundamenty kładziono w początkach przyjmowania chrześcijaństwa w tym kraju; wcześniej stał tam na pewno przybytek pogański lub strażnica. Stąd bowiem, jak zresztą i z wielu innych miejsc wzgórza, roztacza się wspaniały widok na dolinę Wisły i okolice. Toteż tutaj zatrzymywali się podróżni przybywający od wschodu i południa, tutaj witano królów i ich orszaki; tutaj wreszcie chętnie zasiadali rysownicy, by kreślić panoramę królewskiego grodu. Lecz tuż obok kościółka wznosi się czerwony, bastionowy fort austriacki, widomy dowód upadku wielkiego państwa i jego przejścia pod obcą władzę; ale zarazem jest to jedna z nielicznych zachowanych w Europie budowli obronnych tego typu. Dalej biegną pozostałości potężnych obwałowań, pod nimi zaś rozciąga się stary cmentarz. W jednym z kamieniołomów urządzono park o niezwykłym urozmaiceniu terenu, a powyżej, na wysokości koron drzew, rozległy stadion sportowy. W innym natomiast kamieniołomie wiek XX pozostawił ponurą pamiątkę swych zbrodni: tu znajdował się w latach okupacji karny obóz pracy. A nieco dalej, na zboczach południowych wzgórza, pobudowano w tymże czasie baraki dla żydowskich mieszkańców miasta, miejsce ich kaźni i śmierci; dziś stoi tam pomnik. Tuż poniżej odsłonięto niezwykły relikt najodleglejszej przeszłości – dno jurajskiego morza.
Całe opisane tu wzgórze o kształcie rozciągniętego ku wschodowi trójkąta przejść można spacerem, wybierając nawet najdłuższy odcinek, w ciągu zaledwie godziny. Niewiele jednak jest miejsc, i to nie tylko w Polsce, tak urozmaiconych krajobrazowo i tak nasyconych świadectwami i śladami różnych epok – od tych geologicznych poczynając po historię najnowszą. Sama nazwa, Krzemionki, wskazuje na teren nieurodzajny i żwirowaty, ale odsyła też do czasów, kiedy tu wyszukiwano ciemnobrązowe, twarde i ostre odłamki w bulwach wapnia jako krzesiwo. A dziś wznosi się nad skałami wysoki maszt telewizyjny, symbol triumfu myśli i techniki. Wypada dodać, że właśnie w tej okolicy, jak chce legenda, pan Twardowski, nasz Faust, medytował i czary odprawiał, a karczma „Rzym” stała przy którejś z dróg w dole. Wzgórze znalazło się obecnie niemal w centrum wielkiego miasta, którego liczba mieszkańców wzrosła po wojnie trzykrotnie, obszar zaś zabudowany ponad pięciokrotnie. Oplotły wzgórze, a nawet przecięły bezlitośnie, ważne i ruchliwe szlaki komunikacyjne, lecz mimo to zachowało ono pewną wyniosłość jako oaza spokoju, zieleni, niezwykłych okazów przyrody i zabytków historii. Domy mieszkalne przytuliły się do jego zboczy w dole, a tylko miejscami – niektóre wille o pięknej architekturze jeszcze z początków wieku XX – ośmieliły się wspiąć nieco wyżej.

Kopiec Krakusa
Lecz najbardziej rzuca się w oczy, przyciąga uwagę i wsławia Krzemionki kopiec na ich najwyższym wzniesieniu. Jest to też najstarszy i najszacowniejszy tak wielki i zawsze widoczny pomnik przeszłości w całym Krakowie, legendarna mogiła jego założyciela. W tym kształcie trwa niewzruszenie co najmniej od VII – VIII wieku; a więc gdy go sypano, nie sięgało tu, może nawet jeszcze nie istniało, państwo Polan. Przetrzymał wszystkie nawałnice deszczów, burz i historii, nawet brutalną próbę odkrycia jego tajemnicy przez archeologów. Ci, co go wznosili przed ponad tysiącem lat, pracowali prawdziwie solidnie i umiejętnie, skoro kopce Kościuszki i Piłsudskiego powstałe tak niedawno, zaledwie w wieku XIX i XX, wciąż się sypią i osiadają, wymagają nieustannych wzmocnień. A ten, pozbawiony jakiejkolwiek opieki, urąga czasowi. Czy to rzeczywiście kurhan grobowy, czy też tylko kopiec graniczny, pamiątkowy lub obserwacyjny? Widok z jego wierzchołka jest wyjątkowo rozległy, zwłaszcza na południe, po ciemny łańcuch Karpat, a w niektóre dni aż po szczyty Tatr, imponujące potęgą skalnych szczytów nawet z tej odległości.

Z kopcem ściśle wiąże się szczególna zabawa ludowa, tradycyjnie obchodzona na pewno od czasów pogańskich; po wprowadzeniu chrześcijaństwa, skoro nie udało się jej usunąć, została sztucznie doczepiona do świąt Wielkanocy, w drugi dzień po nich. To chyba najstarsza na ziemiach Polski taka uroczystość, nieprzerwanie powracająca każdego roku – rękawka. Wyraz od dawna całkowicie niezrozumiały dla jej uczestników. Toteż etymologia ludowa łączy go po prostu z rękami, a raczej z rękawami, naiwnie tłumacząc, że nimi to noszono ziemię na kopiec. W istocie źródłosłów jest zupełnie inny i pewny. Otóż do dziś w języku czeskim rakev to trumna, w chorwackim raka, rakwa – skrzynia, a w starosłowiańskim – grób; wszystko to spokrewnione z łacińskim „arca”, skrzynia. Ponieważ dla Polaków w czasach historycznych wyraz ten nic nie znaczył, łatwo było go zniekształcić na bliski brzmieniem, a z czymś się kojarzący. Kopiec więc to rzeczywiście mogiła, choć może tylko symboliczna, uroczystość zaś musiała pierwotnie stanowić rodzaj corocznej stypy i pamiątki pogrzebu; stąd dawniejszy zwyczaj rzucania ze stromego zbocza przeróżnych łakoci, ku uciesze ścigających się chłopców. Choć nie jest też wykluczone, że ten obchód nałożył się na jeszcze dawniejszy, może nawet celtycki obrządek witania wiosny, znany zresztą także Słowianom. Czy w miejscu obecnego kopca stał niegdyś mniejszy, celtycki, tylko strażniczy lub graniczny? Znamienne, że po drugiej stronie Wisły odpowiada mu inny, nieco skromniejszy, od dawna nazywany imieniem Wandy.

W każdym razie jest oczywiste, że dla tych, co kopiec sypali, był on „rakev” w tamtym, czesko-chorwackim znaczeniu. Czy oznacza to, że mieszkały tu wówczas – lub panowały – plemiona słowiańskie mówiące tymi językami? To by się wiązało z gorąco dyskutowanym problemem Wielkiej, albo też Białej Chorwacji. Wspomina o niej w swym dziele cesarz bizantyjski Konstantyn Porfirogeneta w wieku X, a z danych jego i z innych źródeł można by wnosić, że siedziby tych Chorwatów obejmowały również zachodnią Małopolskę. Tak też twierdzi część polskich badaczy, inni gwałtownie temu przeczą: nie ma mowy o żadnych Chorwatach, tu mogli być wówczas co najwyżej Wiślanie! Kto pisze o wyprawie w te strony za czasów Nerona, oczywiście nie musi wdawać się w spory o to, co działo się tutaj w siedem – osiem wieków później. Jednakże sprawa ta stanowi interesujący przykład i pouczającą lekcję tego, do jak gorących sporów prowadzą problemy etniczne; nawet wówczas, kiedy mowa o ludzie pobratymczym. Przecież w wypadku Chorwatów chodziłoby tylko o ewentualną i przejściową ich bytność na naszych ziemiach. A jednak trudno nie odnieść wrażenia, że nawet o tym wielu zdaje się myśleć niechętnie. Podobnie zresztą jak o absolutnie pewnym historycznie panowaniu Czechów nad Krakowem w wieku X; jedną z pamiątek tego jest przecież patron kościoła katedralnego – św. Wacława (musiał potem ustąpić miejsca św. Stanisławowi), a także wezwania dwóch – trzech innych kościołów. Cóż więc powiedzieć o emocjach, jakie od pokoleń wiążą się z wielkim pytaniem, od kiedy to zamieszkiwali nad Wisłą Słowianie! Czy mógł zetknąć się z nimi ekwita wysłany przez rzymskiego cesarza?

Znamienne, że sprawa „rakev – rękawka” nie była, o ile się orientuję, odpowiednio eksponowana w dyskusji, choć nie jest przecież żadnym odkryciem; a stanowi argument nie do pogardzenia dla zwolenników tezy chorwackiej! Bardzo interesujący pomysł, który mógłby pogodzić zwolenników i przeciwników pobytu Chorwatów nad górną Wisłą, wysunął ostatnio Andrzej Bańkowski w swym znakomitym „Etymologicznym słowniku języka polskiego” (2000) pod hasłem „krakać”: „Nie należy tu nazwa Kraków […]; raczej od imienia jakiegoś Chorwata na służbie księcia Wielkich Moraw, który ów gród założył dla ujarzmienia Wiślan: por. serb.-chorw. krak, noga”. Winni więc być zadowoleni wszyscy uczestnicy sporu: przy takim ujęciu sprawy okazuje się przecież, że spotkali się tu w pewnym czasie i Wiślanie, i Morawianie, i Chorwaci! Co wydaje się wielce prawdopodobne.

Droga ze wschodu i z południa nad Wisłę wiodła od prawieków przez Krzemionki; także wtedy, gdy nie było jeszcze ani Krakowa jako osiedla o tej nazwie, ani też kopca. Droga ważna, nią bowiem, omijając wzgórzami rozlewiska rzeki, można było dotrzeć do ówczesnej Wieliczki i jej okolic. A tam od tysiącleci pozyskiwano sól; co prawda nie w kopalni, lecz prymitywnie odparowując wodę ze słonych, samoczynnie tryskających Źródeł. Tak to praktykowano przez wieki również w okolicach Bochni, a także na Kujawach. Prawdziwe wielickie kopalnie, w których dobywano sól kamienną, zaczęto drążyć dopiero w średniowieczu.

Fragment przygotowywanej do druku książki „Polska za Nerona”.

Aleksander Krawczuk