Już od drugiej połowy okupacji hitlerowskiej w Krakowie mieszkała w Podgórzu na ulicy Limanowskiego, w domu z widokiem z okien na przedszkole, a potem na prześwit na Zjeździe. Mieszkała miała ascetycznie urządzone, w którym były jednak dwie ciekawostki: obraz wojsk napoleońskich wracających spod Moskwy z… pozytywką i urocze biureczko z wiśniowego drzewa z ogrodu dziadka w Łańcucie. Sama zaś Pani mgr Lidia Kozak zawsze w oliwkowych lub brązowych dzianinach, w berecie na włosach przyciętych jak kiedyś mówiono na półmęsko i bucikach na płaskim obcasie prezentowała się elegancko, solidnie, sportowo.

Ale nie myślcie, że nie miała serca do biżuterii. Miała i nosiła antyczne, miedziane ozdoby, wzorowane na awarskich, a może jeszcze jakiś innych, o których pochodzenie nie wypadało mi się dopytywać.

W czasie wojny była dyrektorką w mojej szkole handlowej. Musiałam jednak w końcu dojrzeć do tego, by po latach niedostrzegania Jej na ulicy (licząc na to, że ze szkoły na pewno mnie nie pamięta) wreszcie się ukłonić, potem powiedzieć coś o sobie, a w końcu zostać dopuszczoną do Jej opowieści. Pochodziła z Łańcuta. Akademię Handlową ukończyła w Poznaniu, potem już dyrektorowała w Krakowie. W trudnym czasie okupacji sterowała handlówką na Estery, zatrudniała i ukrywała tym sposobem znakomitych nauczycieli, była aresztowana i więziona na Montelupich, z którego to więzienia szczęśliwie dość wcześnie wróciła, by ujarzmiać nas smarkate, niedożywione, źle ubrane, przemarznięte, ale ciągle pełne ochoty na kawały i niezbyt zajęte rachunkowością kupiecką i księgowością.

po latach pracy, już na emeryturze, zainteresowana sztuką odwiedzała muzea i okolice Krakowa, działała w Stowarzyszeniu Historyków sztuki, pomagała w odtworzeniu spalonego kościółka na Woli Justowskiej, była użyteczna w czasie Dni Podgórza, myślała o muzeum szkolnictwa, badała losy rodziny Kozaków dla zagranicznego bratanka. Ciągle czynna.

Nie udało mi się uchwycić momentu, w którym zniknęła z podgórskiego krajobrazu. Wiedziałam tylko – bo mi to zawierzyła – że grób rodzinny na w Warszawie. Szkoda, ale przecież sobie tak życzyła.