Gdyby się tak w Nowym Roku zapatrzyć w twarzyczkę Regelindy, Polki z Naumburga. Tylko gdzie ten Naumburg? Co? W byłym NRD? (To brzmi trochę jak w byłym pegieerze.) Komu by się tam nagle teraz chciało jechać. Że piękna ta Saksonia? Co z tego. Kojarzy się najwyżej z wyjazdami na saksy i to w starym stylu. Zamki nad Łabą? Jeśli już zamki to co najmniej nad Loarą. No i co to wreszcie za miasteczko ten Naumburg? Ach tak, znane jest z katedry, klejnotu niemieckiej architektury z przejściowego okresu romańsko-gotyckiego, gdzieś tak około 1220 – 1240 roku.

I wreszcie robi się ciepło – ciepło, bo w katedrze niespodzianka: owa sławna Regelinda: die Laechelnde Polin – uśmiechnięta Polka. Stoi tam już z osiemset lat i dziwi się, czemu my Polacy, a zwłaszcza Polki jesteśmy tacy ponurzy (ponure), kiedy Ona, królewna, wydana t y l k o za margrabiego miśnieńskiego Hermana Ekkeharda prezentuje najmilszy uśmiech świata.

Czy taka pogodna była istotnie ta córka Bolesława Chrobrego i Emnildy nie wiemy. Posąg wyszedł spod ręki i dłuta anonimowego mistrza z Naumburga około 200 lat po jej śmierci, być może zgodnie jednak z prawdą historyczną i wspomnieniami o jej czarującym uśmiechu, także dobroci.

No to uśmiech proszę. I niech tak już zostanie.