…na dzień rozpoczęcia nowego roku szkolnego

Nie pytajcie ile wcześniej, bo bardzo, bardzo, ale nie aż tak bardzo żeby wygłosić mowy, jak kiedyś mawialiśmy „tronową”. To zrobi ktoś z „urzędu”, będzie sumować osiągnięcia i zachęcać do wzmożonego wysiłku ku chwale, czci itd.

Ja natomiast o rzeczach potocznych, zwykłych codziennych, niezauważalnych, a których nie zaznałam, bo właśnie zamiast jak na uczennicę czwartej klasy ówczesnej szkoły powszechnej zacząć się uczyć historii, zaczęłam tej Historii doświadczać.

Więc nie było pierwszego dzwonka, pierwszego dnia szkoły i żadnych dni następnych. Była wojna. Po roku Historia zajęta swoimi wielkimi sprawami zostawiła mnie w spokoju. Zdarzyła mi się więc normalna szkoła ze śliczną wychowawczynią, taką nawet trochę do adorowania, dzwonek który regularnie pełnił swoją funkcję, miłe koleżanki i pierwsze wyróżnienie.

Niestety trwało to tylko chwilę, bo budynek szkolny zajęło na koszary wojsko niemieckie, a nas przyjęła inna szkoła. Na popołudniu. To była nowość dotąd nam nie znana. Przerw między lekcjami prawie nie było, jesienny zmierzch, odległość do domów, wczesna godzina policyjna nakazywały pośpiech, nie zaznałam więc uroku przerw, gonitwy po korytarzu, spacerów pod rękę i szeptów z zaufaną przyjaciółką. Albo niekończącego się, wzajemnego odprowadzania po szkole.

Nie poznałam też wtedy młodszych lub starszych koleżanek. W tych „lokalach zastępczych”, a było ich całkiem sporo, między innymi klasztor albo świetlica spółdzielni mieszkaniowej, zawsze byłyśmy tylko my, a inne klasy uczyły się kiedy indziej, albo gdzie indziej. Nie było sekretariatu, pokoju nauczycielskiego, a osoba pani dyrektorki lub pani woźnej była równie tajemnicza i mityczna jak Wanda i Krakus.

E tam, wzruszy ktoś lekceważąco ramionami – wielkie mi straty wojenne! Wielkie – niewielkie przyznam, ale przerwa szkolna z jej nieuchwytną atmosferą to coś tak oczywistego jak powietrze. Poczuje się to dopiero wtedy, gdy jego – jej zabraknie.

A nauki historii nie doczekałam. Została zakazana. I żeby się nam czasem nie zamarzyła, mapki  Polski na okładkach zeszytów zamalowywano, albo zaklejano.