Choć pogoda nas ostatnio nie rozpieszcza, to jednak wiosna w pełni. Oczekiwaliśmy jej niecierpliwie a każdy objaw jej nadejścia: trawę świeżo-zieloną, młode, nieśmiałe listki, mlecze na trawnikach przyjmowaliśmy z nadzieją. Normalną koleją rzeczy blado-zielone roślinki nabierają teraz siły i krzepkości. We wszystkich zakamarkach, w załomach murków, szparach w chodniku, pęknięciu w asfalcie, po prostu wszędzie potrafi ulokować się przyroda.
Roślinka skorzysta nawet z garści kurzu, a zasilona odrobiną życiodajnej wody trwa i rozwija się. Po kilu latach zamienia się w roślinę, a jej system korzeniowy w swym zakodowanym instynkcie powoli acz konsekwentnie rozkrusza kamienie, beton, cegłę. Erozyjne działania wspomagają inne siły przyrody. Deszcze drążą, wiatr rozwiewa wolne drobinki i powoli, powoli każdy zabytek znika. Taki los spotkał wiele starożytnych miast, które zadziwiały ówczesnych swoim przepychem – bo brakło gospodarza.
Taki widać los jest pisany i naszemu podgórskiemu zabytkowi, bo obecny gospodarz nie ma czasu i chęci, aby naprawić fruwającą na wietrze folię pokrywającą dach, a rosnące na dachu fortu drzewka uważa widocznie za bajkową scenografię postępującego upadku. A wszystko to przy całkowitej akceptacji włodarzy miejskich, którzy wykazują całkowity brak zainteresowania miejskim majątkiem i brak chęci wyegzekwowania warunków zawartej onegdaj umowy.
Czy tak musi być? Czy mieszkańcy Podgórza muszą się godzić z warunkami narzucanymi im przez zarząd miasta?
Znamy odpowiedź na te pytania: NIE, NIE MUSZĄ!
Bogdan Wereszczyński