Do naszego działu „Spacery” dodaliśmy fragment książki Jana Piwowoński – Mury, które broniły Krakowa wydanej przez Krajową Agencję Wydawniczą (Kraków, 1986). Tak to wyglądało ponad ćwierć wieku temu, a teraz? Zapraszamy na spacer.

Spotkanie z pierwszym podgórskim fortem będzie wymagało znowu uruchomienia naszej wyobraźni – i to intensywnego. Nie uprzedzajmy jednak faktów.

Wysiadamy z tramwaju przy starym cmentarzu podgórskim, a raczej przy jego skrawku z ocalałym grobem Edwarda Dembowskiego, przywódcy rewolucyjnego zrywu z roku 1846. Resztę cmentarza zdewastowano i rozkopano przy budowie ulicy Telewizyjnej, obecnie Inwalidów Wojennych. Przechodzimy pod mostem kolejowym linii zakopiańskiej i coraz bardziej stromymi uliczkami (Robotniczą i Pod Kopcem) zaczynamy się piąć właśnie pod ów kopiec, najstarszy krakowski kopiec – Krakusa. Już sam ostatni odcinek drogi zastanawia. Równa, szeroka, pnie się zakosami, na każdym załamaniu zakosu jest obszerne rozszerzenie. Można by tu wygodnie wyjechać pod sam kopiec nawet samochodem ciężarowym z przyczepą. Ale przecież w roku 1850 nie używano chyba ich jeszcze? Oczywiście, że nie. Były za to ośmio- czy dwunastokonne zaprzęgi ciągnące działa, były ładowane wozy z zapasami i amunicją, były wreszcie pierwsze niezdarne jeszcze ciągniki wlokące najcięższe armaty.

Droga wiodła bowiem do fortu Krakus, którym obudowano prastary kopiec. Na zakosie drogi sterczy nawet kamień przydrożny z wyrytą sygnaturą wojskową, oznaczający granicę terenów fortu. Niestety, kamień ten jest jedyną ocalałą pozostałością po forcie. Po drugiej wojnie światowej narodziło się bowiem nowe pokolenie bezmyślnych burzymurków. Na nic zdały się protesty i perswazje naukowców; na nic tłumaczenia fachowców, że mury fortów są tak silnie zbudowane i spojone, iż przy rozbiórce większość cegły zmieni się w nieużyteczny gruz. Burzymurkowie przystąpili do dzieła. Powstało nawet specjalne przedsiębiorstwo rozbiórkowe, szermujące argumentami o nieprzebranych ilościach cegły, jakie da na odbudowę kraju. Legł więc pod ciosami kilofów łomów unikalny, jedyny w Europie fort Krakus, zbudowany w nieco staroangielskim stylu.  Legło wiele innych fortów zanim się przekonano, że fachowcy mieli rację. Mury tak dzielnie opierały się, że pomimo oskardów, młotów i materiałów wybuchowych ilość uzyskanej „zdrowej” cegły była niewspółmierna do wysiłków i kosztów. Porzucono wtedy niszczycielskie dzieło, pozostawiając nie uporządkowane tereny- rozryte doły i zapadliska, porozwalane bryły betonu, wertepy i typowy, jak się to mówi krajobraz po bitwie. Gdy wyjdziemy na płaszczyzną pod kopcem, zobaczymy taki właśnie krajobraz. Tylko tu i ówdzie widnieje szczątek fundamentu, dziura w  zapadłym sklepieniu nie wyburzonej do końca piwnicy, zarosłe zielskiem i pokryte ziemią kopce gruzu i obłomki muru, zapadliska znaczące ciąg wałów i fos….

Nie pozostaje nic innego, jak wyobrazić sobie zniszczony fort. Było on domeny od lunety. Zamiast redity jego trzonem były dwukondygnacyjne warowne koszary, łudząco podobne do dawnych angielskich zamków. Tworzyły one zarys płytkiej litery U, z dwuczęściową wieżą pośrodku i z potężną dwuramienną kaponierą szyjową, w której mieściła się brama wjazdowa. Sam wał, ze stanowiskami dział i z głęboką, wykutą w skale i obmurowaną fosą, obejmował kopiec regularnym sześciobokiem, z „dosztukowaną” jakby od wschodu częścią prostokątną – zgodnie z obrysem płaszczyzny na szczycie wzgórza. Naroży czoła i baraków strzegły trzy proste kaponiery, nie mające jednak tutaj kształtu kocich uszu. Niezależnie od swej wartości militarnej i roli kontrolującego trakt wielicki strażnika, fort Krakus stanowił niezamierzoną wprawdzie, ale dobrą oprawę kopca, kontrastując z nim czerwienią ceglanych murów. Dzisiaj zaniedbany kopiec, z okaleczonym w dodatku straszliwie i podciętym przez kamieniołom stokiem wzgórza, jest niepozornym pagórkiem na zdewastowanym skrawku ziemi. Jedynie na jego szczycie ostał się drugi kamień, z okrągłym otworem do osadzania masztu chorągwią. Te dwa kamienie – na zboczu i na wierzchołku – są dziś ostatnimi śladami fortu Krakus.

Po drugiej stronie obniżenia, którym biegnie linia kolejowa i nowa arteria – owa ulica Inwalidów Wojennych – na stromym Wzgórzu Lasoty widoczna jest już z dala wyniosła, ceglana budowla. To trzecie naroże wieloboku – fort św. Benedykta.

Zanim zejdziemy w dół, zanim przetniemy tory przystanku Krzemionki, zanim podejdziemy pod fort, należy wyjaśnić pewną wątpliwość. Przecież forty miały być niewidoczne, osłonięte od czoła wałami, a ten widać nawet stąd, jak na dłoni. Czyżby rozkopano i zniwelowano wał?

Nie, nie rozkopano wału. Fort ten, to znowu jeden z niewielu unikatów architektury fortecznej w skali europejskiej, tak zwana wieża Maksymiliańska. Wieże takie, budowane tylko na wzgórzach miały być z jednej strony działobitnią, skierowaną przeciw dalekiemu wrogowi, z drugiej – bronić samego wzniesienia. Były więc niejako kolistą reditą lub rodzajem barbakanu pozbawionego szyi.

Gdy wdrapiemy się na stromy stok wzgórza, pod mury fortu, zobaczymy jak są one grube i potężne, wnioskując chociażby po głębokości strzelnic. Te przeszło metrowej grubości ściany tworzą wielki ceglany dwukondygnacyjny bęben o zewnętrznej średnicy niemal 38 metrów, zamykający w środku równie kolistą studnię dziedzińca, ośmiometrowej tylko średnicy. Na obu kondygnacjach fortu i na szczytowym tarasie – lecz tylko na jego wschodniej połowie, skierowanej „na zewnątrz” twierdzy – znajdowały się stanowiska dział. Po obu stronach każdej strzelnicy artyleryjskiej były wąskie szczeliny dla broni ręcznej, natomiast nad nimi – otwory wentylacyjne. Nie należy bowiem zapominać, że nie stosowano wówczas jeszcze prochu bezdymnego, lecz czarny proch dymiący. Dobre przewietrzanie kazamat miało więc zasadnicze znaczenie, w przeciwnym bowiem razie załodze groziłoby uduszenie po paru godzinach walki. Budowniczowie wszystkich fortów przywiązywali ogromną wagę do wentylacji i, nie wdając się w fachowe szczegóły, trzeba stwierdzić, że wszędzie doskonale rozwiązali ten problem, a celowość i sprawność instalacji i układów do dzisiaj jeszcze godna jest podziwu.

Wieża Maksymiliańska fortu św. Benedykta po zsunięciu w głąb sieni jedynego w swoim rodzaju zwodzonego mostu na rolkach, wiodącego przez zasypaną dzisiaj fosę przedbramną do wnętrza, i po zamknięciu masywnych, okutych wrót – była niedostępna. Ogień ze strzelnic i pionowy z nadwieszonych ganków raził skutecznie atakujących z daleka i z bliska, odcinając im dostęp do murów. Działobitnia dalekiego zasięgu na najwyższym, odkrytym tarasie była usytuowana tylko na południo-wschodniej stronie i bronić miała podejść do twierdzy z tego kierunku. Ostrzał miasta z wieży był wiec niemożliwy. Dzisiaj taras ten nakryty jest dachem – podobnie jak na redicie Lunety Warszawskiej – strzelnice parteru zamieniono na okna izb mieszkalnych, część ganków oberwała się i runęła, ale masywna, neogotycka bryła wieży nadal robi wrażenie. Po wykwaterowaniu zaś gnieżdżących się w niej dzikich lokatorów i remoncie, którego oczekuje, oraz po przekazaniu go Politechnice Krakowskiej, ma wszelkie dane, aby stać się drugą ozdobą wzgórza św. Benedykta. (obok słynnego starożytnego kościółka pod tym wezwaniem, stojącego nie opodal). Niestety drugą bliźniaczą wieżę, osłaniającą przeciwległy, zachodni kraniec grzbietu Krzemionek, za dzisiejszym stadionem „Korony”, bezlitośnie zburzono. Na jej miejscu mieści się dzisiaj zespół budynków stacji telewizyjnej.

Zawróćmy teraz kilkadziesiąt kroków od wieży, ku ścieżce, którą weszliśmy na szczyt wzgórza. Tuż przed jego krawędzią przecina ona szeroki i głęboki rów, z pionowo wykutymi w wapiennej skale ścianami, zarośniętymi wprawdzie krzewami, ale wyraźnie biegnący w obie strony. To jedyna pozostałość po silnym umocnieniu – ponad kilometrowej długości wale, z trzema wysuniętymi bastionami ziemnymi i z ową głęboką, kutą w skale fosą. Łączył on ze sobą obie wieże i stanowił front obrony wzgórza i biegnącej u jego stóp linii kolejowej. Dzisiaj nie istnieje już ani wał, stanowiący przez wiele lat ulubione miejsce spacerów, ani bastiony, ani większa część fosy – poza tym właśnie ostatnim odcinkiem. Wszystko to padło ofiarą budowy stadionu sportowego, stacji telewizyjnej, a wreszcie – budowy ulicy Inwalidów i parkingu samochodowego.

 

Jan Piwowoński – Mury, które broniły Krakowa – Krajowa Agencja Wydawnicza, Kraków, 1986