Któregoś pięknego wieczoru, po wernisażu w Galerii Rękawka, moja przyjaciółka Marysia Walowa i ja zapragnęłyśmy jeszcze sobie pogawędzić.

Na wolnym powietrzu.

Jest przy ulicy Na Zjeździe a między ulicą Lwowską duża połać trawy, zaniedbana, niestrzyżona, pocięta samorodnymi ścieżkami. Ale ma kilka przychylnych odpoczynkowi ławek. Przysiadłyśmy na chwilę, może dwie, i zrobiło się całkiem miło, mimo hałasu tramwajów i aut. Myślę często o tym miejscu. Zdaje się, że w przestrzeni publicznej nazywa się, a przynajmniej powinno nazywać się skwer. A zważywszy na ruch turystów oraz sąsiedztwo eleganckiego placu Bohaterów Getta, zasługuje on na lepszą oprawę: kwiatów, krzewów, ładnego trawnika.

I na swojego Patrona.

Tadeusz Pankiewicz nie ma dotąd tablicy na domu, w którym mieszkał, nie ma ulicy, więc niech ma skwer. Wiem, wiem, ma swoje muzeum w „Aptece pod Orłem”, miejsce w Muzeum Farmacji przy ulicy Floriańskiej, ale to miejsca uroczyste.

A ja chciałabym, żebyśmy go mieli na co dzień. Żeby tu zaczynać randkę, przysiadać na następną pogawędkę albo dla nabrania tchu w trakcie zwiedzania lub po zakupach… A gdyby tak jeszcze tu zawitał jego posąg, kroczący ścieżką wzdłuż trawnika w kierunku swojej „Apteki pod Orłem”…