To był już 20, a może nawet 21 dzień stycznia 1945 roku. Po Niemcach w Podgórzu od 19 nie zostało śladu i śmiało wypełzaliśmy ze schronu. Tyle, że w naszym przypadku trudno było mówić o radosnym powrocie do mieszkania, bo do frontowego pokoju wpadła radziecka bomba powietrzna. Przez otwór w suficie i okna nastroszone resztkami szyb hulał na okrągło wiatr. Od czegoś trzeba było zacząć ogarnianie tej ruiny i tata zaczął wyjmować resztki szyb z kitowej zaprawy. Tymczasem naprzeciw, w domu nr 9 na ul. Limanowskiego (dziś to sklep z damską galanteria) znajdowała się Spółdzielnia Spożywców Praca – kartkowy chleb, marmolada z buraków i tym podobne specjały. Okna wystawowe i drzwi zasłonięte były deskami i metalową żaluzją i to zaintrygowało jakiegoś mołojca, który zaczął rozrywać żaluzje i kolbą rozbijać, to co jeszcze zostało.

– To polski sklep- krzyknął tata – nie wolno tego niszczyć, bo… I już nie dokończył. Seria z automatu wzbiła się w jego kierunku.

Mój tata w czasie „tamtej wojny” w pruskim mundurze przemierzył niemal całą Europę, tkwił w okopach pod Verdun i walczył nad Dźwiną. Wszystko to wspominał nieco jak Szwejk, a więcej jak bohater z Na zachodzie bez zmian. Szczęśliwie nigdy nie został ranny. Gdy jako malutka, głupiutka dziewczynka pytałam: tato, tato, jak ci się to udawało, odpowiadał z właściwym mu poczuciem humoru: a wiesz dziecko, bo jak strzelali, to ja się zawsze w porę uchyliłem.

No i teraz też się mój tata w porę uchylił. Dla radzieckiego żołnierza jednak ten wybryk chyba się skończył tragicznie. Z okrzykami zastrzelimy jak sobakę (i innymi, bardziej wymyślnymi), odprowadziła go gdzieś żandarmeria wojskowa. A tata? Wyłuskał pocisk z futryny i jeszcze ciepły, choć może bardziej od jego ręki podał mi: masz dziecko. Ty takie rzeczy zbierasz.

PS. A zbieram, zbieram i zachowałam. Leży z metryczką opisującą całą sytuację, obok kory z Dębu Wolności ściętego pod Collegium Maius latem 1940 roku, mezuzy i może jeszcze paru innych takich właśnie pamiątek.