Święta, wigilia, choinka, susz, mak, makutra, karp, panierka, kapusta i grzyby, śledź, prezenty, życzenia…

I nagle w tym słowniku wyrazów polskich i obcych zaplątało się słowo: imieniny. Imieniny „doroczna uroczystość imienia chrzestnego” przed Gwiazdką? Absurd! Kto o nich ma pamiętać, kiedy myśleć o prezencie, gdy głowa i tak puchnie, co komu położyć pod choinką. Jak iść z życzeniami do Ewy i Adama, nawet Wiktorii, Zenona, Zenony i Honoraty. Czasu nie starcza i niezręcznie, dom solenizantki (-anta) też pewnie opanowany przedświąteczną gorączką.

Więc najlepszym wyjściem (czasem najlepszym wykrętem – wiem, bom doświadczona i smutna) jest komasacja prezentów w jeden podchoinkowy…

Albo pospieszny telefon, mail z wirtualnym kwiatkiem.

Odwrotnie Sylwester. Ma najlepiej. Cały świat o nim pamięta, choć nachodzi mnie myśl, że wszyscy to może nikt?

A co z Melanią? Też 31 grudnia. Oby nie zginęła w huku sylwestrowych i noworocznych petard.

Jest jeszcze Mieczysław i pewna Pani Miecia. Należy wierzyć, że gratulanci zdążą się wyspać po Sylwestrze.

A ja nie będę się krygować, że ja to nie ta Zenona, tylko czerwcowa. Właśnie ta i piszę o tym, bo uważam, że trzeba się o nas wszystkich okołoświątecznych solenizantów upomnieć. Święta, święta i wkrótce będzie po świętach, a my będziemy dalej trwać. Prosimy, pamiętajcie o nas.