Muzeum Podgórza wymyśliło i ma pewien niezwykły wehikuł czasu. Nazywany jest Depozytem Pamięci i raz po raz pojawiają się w nim przedmioty i opowieści przynoszone i pożyczane na jakiś czas przez mieszkańców, miłośników, sympatyków Podgórza. Są to rzeczy osobiste, którym towarzyszą osobiste historie. Goszczą tu: pamięć, wzruszenia i opowieści, jakich nikt inny nigdy, nigdzie nie miałby okazji opowiedzieć, podzielić się pokazać. Kto teraz opowiada w Depozycie? – Kukiełki dziadzia Agnieszki Wanickiej – członkini naszego Stowarzyszenia. Agnieszka postanowiła podzielić się z wszystkimi swoją niezwykłą historią, wspomnieniem. Historię prezentujemy poniżej, a przedmioty z nią związane można zobaczyć w holu muzeum właśnie w Depozycie Pamięci. Muzeum zachęca wszystkich do dzielenia się swoimi historiami – najróżniejszymi, które pokazane własnie w Depozycie Pamięci poruszają i uruchamiają pamięć innych. Zachęcamy wraz z Muzeum Podgórza do przynoszenia swoich własnych opowieści. To naprawdę nie jest trudne, wystarczy mail lub telefon do Muzeum Podgórza.

A oto historia:

Moi Dziadkowie lubili krakowski folklor. Babcia – Maria z domu Myszyniewska pochodziła z Ludwinowa, a Dziadek – Józef Budziaszek z Zakrzówka. Pobrali się w grudniu 1939 roku  w kościele św. Józefa i zamieszkali w Podgórzu. Pamiętam melodię „Ludwinowskiego tanga” nuconą przez Babcię, która bardzo lubiła śpiewać i miała piękny głos. Babcia dbała o rodzinne fotografie, a zdjęcie w stroju krakowskim stało się tradycją. W gorsecie uszytym przez Babcię pozowała moja mama Maria jako trzylatka, a później ja. Dziadek urodził się na początku ulicy Twardowskiego, tuż przy Skałkach i z racji urodzenia został fliziarzem jak większość okolicznych mieszkańców. Bardzo lubił swoją pracę, jak zresztą wszystko co robił w życiu, był cenionym fachowcem, ale jego prawdziwą pasją była muzyka – grał na akordeonie i śpiewał, a także – rzeźba. I uwielbiał opowiadać historie. W dzieciństwie spędzałam z nim bardzo dużo czasu. Był już wtedy na emeryturze i towarzyszyłam mu w jego rozlicznych aktywnościach, stając się zaufanym pomocnikiem. Bardzo często zabierał mnie do ukochanego Zakrzówka, gdzie odwiedzał siostrę, wciąż mieszkającą w rodzinnym domu oraz włóczyliśmy się po Skałkach. W czasie drogi opowiadał przeróżne historie, które słuchałam z rozdziawioną buzią i dopytywałam o szczegóły. Były to historie prawdziwe z jego dzieciństwa i życia mieszkańców Zakrzówka, legendy, w tym oczywiście o Twardowskim, do którego słynnej groty często chodziliśmy oraz wymyślane na szybko bajki. Zawsze miał przy sobie czerwony, składany scyzoryk i w czasie tych opowieści rzeźbił dla mnie przeróżne ptaszki, fujarki, gwizdki, wiatraczki etc.

Wszystkie jego talenty najpełniej ujawniły się w szopce, której tradycję poznał w młodości. Krakowska szopka narodziła się w środowisku murarzy, którzy tak zabijali czas zimową porą na nieczynnych budowach. Dziadek pokochał szopki kukiełkowe, przeznaczone do kolędowania.  Nie chodziło tu o piękno konstrukcji całej szopki, ale o lalki i przedstawienie. Sam rzeźbił wszystkie lalki, m.in. Pasterzy, Krakowiankę, Krakowiaka, Góralkę, Górala, Dziada, Króla Heroda, Diabła, Śmierć, Żyda, Twardowskiego. Babcia szyła kostiumy.

Prezentowany  Twardowski pochodzi z około 1957 roku. Lalkę przechowuje mój wujek Adam, który sam jako dziecko podkładał niektóre głosy postaci, a jego brat Jan grał na akordeonie. Kiedy miałam 10 lat, w 1989 roku, Dziadek zaczął robić kolejną szopkę i razem  z Babcią cały nowy zestaw lalek, w tym postać Dziada. Kolędowanie zaczynaliśmy w Święta, pokazując szopkę na spotkaniach rodzinnych, ale także w różnych miejscach dla dzieci i seniorów. Moim zadaniem była opieka nad lalkami. Niosłam je poukładane w małej, skórzanej walizeczce, następnie rozkładałam w odpowiedniej kolejności. W czasie występu, ukryta razem z Dziadkiem za szopką, odsuwałam kurtynę, podawałam lalki, które pojawiały się na małej scenie szopki, pod żłóbkiem, i podkładałam kobiece głosy, np. Góralki, mówiąc: „Stasiu luby, Stasiu mój kochany, czemu ty mi dzisiaj taki zagniewany”.  Dziadek prowadził całe przedstawienie, zmieniając głos, wcielał się w postaci z szopki, śpiewał piosenki i kolędy, do których włączała się publiczność. Lubiłam moment wyciszenia, który następował tuż przed zakończeniem. Podawałam ostatnią lalkę – Dziada kościelnego z długą brodą i workiem, który mówił:

„Prosi Dziadziuś na rany,

bo mu się trzęsą gałgany.

Prosi na kwatereczkę wódki,

na ogolenie bródki,

bo dziadziuś stary i brzydki…”

I na koniec zasuwałam kurtynę. Po przedstawieniu, kiedy Dziadek – kochający ludzi – rozprawiał z zachwyconymi widzami, moim zadaniem  było uważne spakowanie lalek do walizeczki.  Dziadek miał w sobie niezwykłą radość życia i energię, która promieniowała na wszystko co robił. Tak go zapamiętałam. Zmarł nagle i za wcześnie, gdy miałam 13 lat.

Agnieszka Wanicka