Pamiętam jak po jałowości i szarzyźnie stanu wojennego, około roku 1984 przy ul. Limanowskiego 34 objawił się Dzielnicowy Ośrodek Kultury, Kraków-Podgórze. Składał się z dwóch pomieszczeń: urzekającej galerii malarstwa i rzeźby na parterze oraz piętra przeznaczonego na interesującą działalność podgórzan, których kierownik ośrodka Pan Kmieć próbował wyłapywać. Radośnie biegłam (no nareszcie coś blisko domu) na wystawę malarstwa szkolnej koleżanki Heleny Czerny, którą pamiętałam jeszcze z lekcji pisma i reklamy z okupacyjnej Handlówki. Helenka była z nas najzdolniejsza i najgrzeczniejsza, a za dobry projekt wystawy sklepowej została nagrodzona możliwością realizacji tego projektu w prawdziwym oknie wystawowym. A teraz miała prawdziwą wystawę w prawdziwej galerii. Parę lat potem Ośrodek przeniósł się na Rynek Podgórski. Rządziła nim Pani Stefania Bilańska-Kaja, znana jako Kaja Bilańska. Tu najlepiej zapamiętałam wystawę pt. „Portrety”, której autorką była Maria Zachwieja-Wala, bo właściwie oczywiście, z należnym zachowaniem poczucia humoru, warto by było nazwać tę wystawę Salonem obrażonych. Nikt z gości, a zarazem modeli nie był ze swojego wizerunku zadowolony i Pani Wala przerzuciła się na budownictwo poprzemysłowe. Odwiedzała ginące Zabłocie, Solvay i Bonarkę, przedzierała się przez zarośla kamieniołomu Bernarda Libana, malując rdzewiejące konstrukcje. I chwała Jej za to! Ośrodek na Rynku nie przetrwał okresu przeobrażeń. Budynek okazał się własnością prywatną; interes to interes.Trzeba się było przenieść do kamieniczki przy ul. Krasickiego. Była tu salka imprezowo-wykładowa, dwie wystawowe, pracownia rysunku i malarstwa, warsztaty dla coraz to nowych modnych „koników”. Ciasno było ale swojsko, ogłoszenie o następnej akcji, czy imprezie goniło za ogłoszeniem, ktoś umiał przypilnować prasę, by ukazywały się komunikaty o zajęciach.
A teraz? Wreszcie reprezentacyjny budynek przy ul. Sokolskiej, przestrzenne korytarze, dekoracyjne schody na „robienie wejścia”, sala z kominkiem, rozmach nowych imprez, także w plenerze.
Tylko co z tradycją? Tu była przecież Szkoła nr 24 imienia Tadeusza Kościuszki, którą przeniesiono do Bieżanowa. O patronie zapomniano, wszak bił Moskala. Jego szamotowe popiersie, którego autorem był Tadeusz Stulgiński, też przepadło. Szkoda…