Dzięki uprzejmości p. Miry Gruszczyńskiej publikujemy jej wspomnienia z willi Mira przy ul. Parkowej.

Podgórze – nazwa dzielnicy Krakowa za Wisłą znana mi była „od zawsze”. Tutaj urodziła się moja Mama (1897 r). Kiedy wybuchła I Wojna Światowa, władze miasta zarządziły ewakuację mieszkańców z uwagi na zagrożenie życia; Podgórze otaczały umocnienia obronne – liczono się z możliwością walk. Uchodźcy zostali przemieszczeni do obozów w okolice czeskiego Brna. Moja Babcia tam zmarła, a Mama już nie wróciła do domu w Podgórzu. Ale w Podgórzu przy ulicy Parkowej mieszkała zaprzyjaźniona z Mamą rodzina Państwa Matulów, właścicieli podgórskiej apteki. Kontakty z nimi były w mojej pamięci także „od zawsze”.

W najgłębszych zakamarkach mojej pamięci pozostaje apteka, która mieściła się – nie jak podają obecne źródła przy ul. Limanowskiego – ale przy ul. Staromostowej. Z tamtych odległych czasów pochodzą też moje wspomnienia naszych wizyt na Parkowej. Składaliśmy życzenia Pani Matulowej w dniu jej imienin 19 marca; miała na imię Józefa, a także Pannie Janeczce córce PP Matulów, która obchodziła swoje imieniny 27 grudnia na św. Jana. I tu wyłania się z mojej pamięci postać Pana Dyonizego Matuli. Na jednych imieninach – jak pamiętam wyszedł z pokoju sąsiadującego z salonem – szczupły, wysoki. Podszedł, przywitał się i rozmawiał z moją Mamą. Nas zapewne pogłaskał po główkach. Panią Matulową pamiętam już bardzo dobrze. Była wysoka, szczupła, zawsze bardzo wytwornie ubrana w ciemne suknie. Jej siwe włosy były gładko zaczesane, a białe ręce wypielęgnowane. Do rytuału imieninowego należało, że Panna Janeczka w jakimś momencie przywoziła na wózeczku-barku różne smakołyki: znakomite ciasteczka, dla nas dzieci gorącą czekoladę – dorośli jak przypuszczam pili wino.

Nie sposób pominąć, opisać choćby w przybliżeniu wyglądu salonu. Był imponujący. Sądzę, że miał około 35-40 m2; dwa wielkie okna skierowane na panoramę Krakowa. W przestrzeni między nimi było lustro na całą wysokość pokoju. Umeblowanie stanowiła wielka kanapa i odpowiadające jej fotele wyścielane adamaszkiem. W oknach i na drzwiach (aż 4-ch) wisiały portiery uzupełniające kolorystycznie wystrój. Było też kilka żardinier z pięknymi ciemnozielonymi kwiatami. Duży żyrandol wspaniale oświetlał cały salon. Jako dziecko – z zawsze jednakowym zaciekawieniem oglądałam – do dziś zapamiętane różnego rodzaju dekoracyjne detale np. filiżanki ze spodeczkami osobliwe, bo zdobione podobiznami Pani i Pana Matulów – zapewne wykonane na specjalne zamówienie albo piękną porcelanową figurkę młodej panienki na huśtawce . Można było wprawić ją w ruch. Muszę tu wspomnieć o bardzo wielu nadzwyczaj pięknych prezentach jakie otrzymywaliśmy od Panny Janeczki. Były to jej dawne zabawki: wózeczek dla lalek, lotto gra dwujęzyczna, a także bardzo pięknie ilustrowane książki. Szkoda, że się nie zachowały.

Rok 1939. Wojna i okupacja wszystko zmieniła. Apteka – już od dawna przy ul. Limanowskiego została przejęta przez okupanta – kierownictwo powierzono treuhandlerowi.

Zmarł Pan Dyonizy, a Pani Matulowa zaczęła podupadać na zdrowiu. Pozostało mi w pamięci wzruszające wspomnienie – przekazane przez moją Mamę. To był sierpień 1941 roku. Na wiadomość, że Niemcy zamierzają – w ramach zarządzonej rekwizycji – zdjąć i przetopić Dzwon Zygmunta, Pani Matulowa rozpłakała się. Było to dowodem jej wielkiej wrażliwości i przywiązania do kraju, który był jej drugą ojczyzną. Już wcześniej wiedziałam od Mamy o jej rodzinnym powiązaniu z Austrią.

W tym też czasie poznałam Pana Edwarda – Edzia, Brata Panny Janeczki oraz zjawiła się Panna Stanisława – starsza Pani – pielęgniarka, która wspomagała Pannę Janeczkę w pielęgnacji obu najbliższych jej osób: Matki i Brata. Pan Edward miał niedowład nóg.

Dorastając byłam coraz bardziej samodzielną w dokonywaniu wyborów. Podgórze – dom i ogród przy ul. Parkowej były dla mnie zawsze przedmiotem fascynacji. Dość często tam bywałam. Pan Edzio zaczął zapraszać mnie na „koncerty” z płyt. Widać instynkt podpowiedział mu, że bardzo lubię muzykę. Był niezwykle interesującym rozmówcą, a mając rozległą wiedzę i pamięć przedstawiał mi całe inscenizacje i treści oglądanych przez siebie oper, jako że muzyka operowa, najpiękniejsze wykonania stanowiły dla niego przedmiot radości, były powrotem do najlepszych chwil w jego życiu. Jak bardzo sugestywne były jego przekazy świadczyć może fakt, że bardzo wiele z jego opowiadań zapadło mi w pamięć na całe życie; nazwiska twórców oper, wykonawców. Muszę przyznać, że w tej dziedzinie bardzo wiele mu zawdzięczam. Podarował mi trzy płyty. Były jeszcze inne tematy moich rozmów z Panem Edziem – mówił o posiadanym mundurze i szabli – starannie przechowywanych. Opowiadał o rodzinnych wyjazdach wakacyjnych zawsze połączonych z wyjątkowymi atrakcjami: Wiedeń, Salzburg, Wenecja, Mediolan i wiele innych. Wspominał także, że po ukończeniu studiów na Wydziale Farmacji dostał propozycję objęcia asystentury, ale zbiegło się to z początkiem choroby Ojca i musiał zająć się apteką.

Rok 1943, a może był to rok 1944 przyniósł nowy cios. Zmarła Matka Panny Janeczki i Pana Edzia. Także ich sytuacja materialna uległa pogorszeniu. Panna Janeczka na pewien czas podjęła pracę w kolportowaniu prasy. Ale obydwoje byli niezwykle dzielni – umieli przystosować się do trudnej sytuacji i ograniczeń. Nigdy nie narzekali i nie rozmawiali o swoich kłopotach.

Skończyła się wojna i okupacja. Dla mnie zaczął się nowy okres życia. Nadrabianie zaległości w nauce i przejście do bardziej ambitnej pracy zawodowej. Dorosłe trudne, powojenne życie. Na Parkowej bywałam już bardzo rzadko. Pamiętam jeden z ostatnich dni mojego tam pobytu. Nie było już koncertu z płyt. Pan Edzio wiedząc, że wyszłam za mąż, zaczął dopytywać się o mój życiowy wybór. I okazało się, że Pan Edzio i Ojciec mojego Męża znali się bardzo dobrze – spotykali i przyjaźnili. (Od Matki mojego Męża dowiedziałam się, że to były lata 1912 – 1914). Wojna – I Wojna Światowa zniweczyła wszystko. Ojciec mojego Męża – dr Lucjan Gruszczyński – jako lekarz wyjechał na front.

Po powrocie w roku 1918 zgłosił się na apel Rządu Polskiego i podjął pracę na terenach objętych epidemią tyfusu plamistego. Zmarł wkrótce jako ofiara epidemii. Ale o tym Pan Edzio dowiedział się ode mnie dopiero podczas tej rozmowy. A sam zmarł w roku 1956.

 

 

Aneks do „Wspomnień”

Będą to luźne wspomnienia zapamiętanych przeze mnie sytuacji, obrazów a nawet rozmów. Postaram się uporządkować je w odniesieniu głównie do osób.

Panna Janeczka była osobą niezwykle sympatyczną o żywym usposobieniu wykazującą zawsze zainteresowanie rozmówcy. Kiedy zjawiałam się miała najczęściej przygotowane „materiały” ilustrujące jakiś temat jej opowiadań. Były to stare dawne żurnale mody, ilustracje karnawałów (przepiękne z Wenecji), a także opakowania z przesyłanych na zamówienie nasion – głównie z Holandii. Wykazywała bardzo dużą znajomość ogrodnictwa; pokazywała mi hodowane przez siebie kwiaty i obdarzała zawsze wielkim bukietem. Miała osobliwy sekator na drewnianym wysięgniku zaopatrzony w linkę. Służył do obcinania wysoko rosnących kiści bzu. Kilkakrotnie posługiwałam się nim. W ogrodzie zachwycała mnie altanka, którą tworzył przepiękny rozłożysty jesion płaczący. Rosły tam też wzdłuż ścieżki prowadzącej w dół karłowate jabłonki. W kuchni na jednej ze ścian umieszczona była duża wykonana z płaskowników „gwiazda Dawida” – służyła do zawieszania pokrywek do naczyń kuchennych. Wśród budzących mój podziw przedmiotów była archaiczna maszyna do szycia – z napędem ręcznym. Było tak, że jak się zjawiłam Panna Janeczka coś szyła; mogłam zaobserwować, że posługuje się nią z dużą łatwością i wprawą. Powiedziała, że woli ją od posiadanej z nożnym napędem.

Panna Stanisława niemłoda osoba, której wiek trudno byłoby określić. Jeśli ją coś dla mnie wyróżniało to niski dość mocny głos i fakt, że paliła papierosy. Kiedy znalazłam się w salonie zajmowała miejsce przy stole i zawsze nieodmiennie pierwszą czynnością dla niej było umieszczenie podzielonego na trzy części papierosa w drewnianej lufce i zapalenie. Chmura dymu z papierosa i Panna Stanisława zwracając się do mnie pyta: „Panno Mimo jakie nowe wiadomości przynosi nam Pani?” Zawsze byłam dla niej Mimą. Ze swojej strony niekiedy opowiadała jakieś zdarzenia z sanatorium w którym pracowała. W swoich wypowiedziach była zawsze kategoryczna co było w sprzeczności z łagodnym, zawsze niezwykle uprzejmym i wesołym odniesieniem jakie miała dla swoich rozmówców Panna Janeczka.

I jeszcze informacja dotycząca osoby Pana Edzia. W okresie okupacji Pan Edzio będąc przecież unieruchomionym znalazł sposób na pomaganie Żydom. Z pomocą asystentki z apteki Panny Zofii sporządzał farby do włosów dla żydowskich kobiet. Widywałam kilkakrotnie Pannę Zofię (wesołą, ruchliwą) – myła moździerze. Mówiło się, że Pan Edzio wyrabia kremy do twarzy i pomady do włosów – bo każda forma pomocy Żydom była karana śmiercią, z więc tematem tabu. Dowiedziałam się o tym oczywiście po wojnie. Apteka – jeżeli wróciła w posiadanie właścicieli – to chyba na bardzo krótko. Władze skarbowe PRL narzuciły tak wielkie domiary finansowe, że Panna Janeczka sprzedała posiadane przez Matkę wysokiej wartości przedmioty – w tym butony (kolczyki ze wspaniałymi brylantami). Nie zdało się o na nic. Apteka została upaństwowiona. Bez odszkodowań.

Mira Gruszczyńska

Fotografie: Przedmioty należące kiedyś do Panny Janeczki:

1. Róża z kości słoniowej. Służy jako broszka spinająca pod szyją kołnierzyk (wymiary 55 x 65 mm)

2. Bransoletka ze srebra. Dostałam ją w prezencie od Panny Janeczki. Powiedziała mi, że nie chciano przyjąć jej do sprzedaży w Desie (po wojnie) ze względu na niemiecki napis wykonany nie dającą się usunąć  techniką. O ile pamiętam ten napis znaczy: na pamiątkę.

3. Część zestawu do wykonywania manicure, który mieścił się w zielonym pudełeczku. Był kompletny – nie wiem w jakich okolicznościach utraciłam większość – te które pokazuję na zdjęciu to pozostałe. A ich przeznaczenie: pierwszy to rodzaj nożyka (nie ostrego) do przesuwania skórek otaczających paznokieć – jego część dolna (uchwyt) wykonany z kości słoniowej drugi przedmiot przeznaczony jest do polerowania paznokci i składa się z uchwytu również wykonanego z kości słoniowej i zasadniczej części z irchy. (miękkiej skórki) polerującej

Więcej o willi Mira