2 maja odszedł – niespodziewanie i zdecydowanie za wcześnie – poeta, radiowiec (autorska niedzielna audycja w Radiu Alfa), twórca konkursów i grup poetyckich, przyjaciel poetów Ryszarda Rodzik. Pogrzeb odbędzie się na Cmentarzu Komunalnym w Wieliczce (ul. J. Piłsudskiego 38) 7 maja (poniedziałek) o godzinie 15.00.
W 2008 roku przeprowadziłam z Redaktorem Rodzikiem dla „Gazety Wyborczej” obszerny wywiad o krakowskiej poezji i poetach. W całości nie był dotąd publikowany. W ciągu minionych lat przekonałam się, jak wiele istotnych spostrzeżeń i diagnoz wówczas zostało przedstawionych. Wielokrotnie też odwoływałam się do tego tekstu w czasie prowadzonych przeze mnie spotkań poetyckich, dlatego – zamiast wspomnienia – chcę zaprezentować Państwu ten wywiad.
Każdy rodzi się poetą?
Beata Anna Symołon: Skąd wziął się tytuł „Każdy rodzi się poetą” jako nazwa audycji, grupy poetyckiej i kolejnych tomików prze nią wydawanych?
Ryszard Rodzik: Od mojego nazwiska. To zasadniczo prowokacja – ja nie wierzę, że każdy rodzi się poetą. Tym tytułem chcę poruszyć wszystkich tych, którzy piszą, aby się troszeczkę zastanowili…
BAS: Czy słusznie robią, że piszą?
RR: Chyba tak. Nie wiem czy w tej chwili, bo obecnie wszystko trochę się już zrównoważyło na rynku poetyckim, ale we wczesnych latach 90. każdemu się wydawało, że jest poetą.
BAS: Z czego to się brało?
RR: Właściwie nie wiem. Była jakaś moda na poezję. Z jednej strony było tak, że moja audycja powstała po to, by dać szansę poetom debiutującym, żeby mieli gdzie zaprezentować to, co robią. Mówiąc o debiucie nie mam na myśli wieku, ale początek działalności poetyckiej. Po 1989 roku mało było takich miejsc. Skończyły się pisma literackie i ci którzy pisali, poczuli się nagle bardzo samotni. Wymyśliłem taką audycję i przedstawiłem szefowi nowego radia, które powstało w 1993 r. Miał wątpliwości, czy w radiu komercyjnym poetycka audycja ma szansę znaleźć zainteresowanie wśród słuchaczy. Ale po pierwszej rozmowie na antenie rozdzwoniły się telefony. Wtedy zrozumiałem, że warto to robić.
BAS: Ile audycji zostało dotąd wyemitowanych?
RR: Prawie 700 w ciągu 15 lat.
BAS: Gdy jesteśmy przy statystyce, ilu poetów zaprezentowało się w niedzielnej audycji?
RR: Ok. 2000. Teraz wracam już do tych poetów, którzy w Alfie debiutowali. Kiedyś byli poetami szufladowymi, a teraz może nie zawsze są poetami uznanymi, ale wydali tomiki, są czytani, mają pewną renomę na rynku literacki.
BAS: Z tego co mówisz wynika, że masz najlepsze rozeznanie, jeżeli chodzi o poetów krakowskich.
RR: Właściwie tak. Jest wielu znawców poezji w Krakowie, szczególnie w kręgach akademickich, ale ja poezję znam od strony praktycznej. Zgłaszają się do mnie ci wszyscy, którzy piszą, którzy coś osiągnęli albo przegrali. A ja wiem o nich prawie wszystko…
BAS: Zgłaszają się poeci zrzeszeni i nie zrzeszeni?
RR: Na początku marzyłem, że będę prezentował tylko tych, o których nikt nic nie wiedział do tej chwili i tutaj trochę przegrałem z tej racji, że ta poezja nie zawsze była górnolotna, nie zawsze się podobała i otrzymywałem telefony z zapytaniami, dlaczego prezentuję poezję wątpliwą. Często bardzo fajną, ale i bardzo złą.
BAS: Zatem słuchacze zadecydowali w jakimś stopniu o wyborze kierunku, w którym ma się rozwijać audycja.
RR: Tak, ponieważ przypominano mi, że istnieje nie tylko poezja szufladowa. Dlatego dokonałem podziału dwugodzinnej audycji na prezentację poezji amatorskiej i zawodowej, jak Ziemianina, Warzechy, Barana, Harasymowicza, czyli tych wszystkich, których znamy jako uznanych poetów. Na ich tle pojawiali się ci, o których słuchacze dowiadywali się po raz pierwszy.
BAS: A w którym momencie pojawili się poeci niepełnosprawni?
RR: W 2001 r.
BAS: To przypadek czy świadomy wybór?
RR: Wybór. Nawiązując do tytułu, o który pytałaś, we mnie ciągle jest przeświadczenie, że nie trafiłem jeszcze do wszystkich miejsc, gdzie rodzi się poezja. W 2001 zacząłem w brzydkich miejscach pięknych rzeczy.
BAS: Brzydkich w cudzysłowie…
RR: Oczywiście. Myślę tu o areszcie na Montelupich, gdzie pan Zygmunt Lizak przedstawił mi piszących aresztantów. Jeździłem tam i nagrywałem, a potem p. Zygmunt przywoził autorów do rozgłośni. Zdarzało się, że i zakutych w kajdanki. Potem szukałem dalej i znalazłem np. kobietę, która zajmowała się najstarszym zawodem świata i pisała piękne wiersze. Miała dzieci, męża, rodzinę, którą utrzymywała ze swej profesji.
W studiu prezentował swoje wiersze pan minister, pan doktor, pan profesor, był kominiarz. Dając przykłady, chcę powiedzieć, że poezja jest wszędzie i wszędzie ją można znaleźć. Mnie nie za bardzo interesuje ta poezja, o której się dużo mówi, która jest nagradzana…
BAS: Z tego co mówisz wynika, że poeta to bardziej konstrukcja psychiczna, typ wrażliwości, sposób postrzegania świata i umiejętność przełożenia tego na język poetycki, niż znajomość formy.
RR: Oczywiście. Często jest tak, że niedoceniany człowiek jest tak nadwrażliwy, że zaczyna pisać. Nie można sobie założyć, że będzie się pisać. Wtedy niczego się nie osiągnie. To coś trzeba w sobie mieć i dopuścić tę nadwrażliwość do głosu. I wtedy potrzebni są tacy ludzie jak ja – przepraszam, jeżeli to brzmi dumnie – którzy uświadomią mu i ułatwią wyrzucenie z siebie przeżyć.
Wracając do wspomnianego 2001 r., od kiedy prowadzę warsztaty, czy raczej spotkania, poetyckie w „Stańczyku” [Fundacji Sztuki Osób Niepełnosprawnych przy Królewskiej, która wydaje kwartalnik „Słowem i kształtem” – BAS] zauważyłem, że jest to inny rodzaj spotkań. W poezji przynoszonej do „Stańczyka” nie chcę i nie mogę czegokolwiek zmieniać, bowiem to ma być tzw. terapia przez sztukę. Gdybym za bardzo starał się ingerować w twórczość osoby niepełnosprawnej, to pewnie wyrządziłbym jej krzywdę. Mogę tylko coś zasugerować i to bardzo delikatnie.
BAS: Bardziej chodzi w tym przypadku o terapię, niż o sztukę. Terapeutyczne działanie sztuki jest priorytetem.
RR: Tak. Gdy widzę osobę, którą przywozi na wózku tato i ona przynosi ze sobą wiersze, załóżmy warsztatowo mierne, ale gdy są głośno czytane i ta osoba przeżywa wręcz orgazmy z radości i szczęścia tylko dlatego, że jej poezja wybrzmiała i ktoś klaskał, i dzięki temu staje się zdrowsza, to moja rola w tym momencie się kończy.
BAS: Kiedy rozmawiałam z niepełnosprawną malarką Marzeną Szurek po wernisażu jej obrazów w Nowohuckim Centrum Kultury, na którym większość prac została sprzedana i choć był to wysiłek przekraczający nieomalże jej fizyczne możliwości, dał jej w efekcie ogromny zastrzyk energii. Nadtwórczy okres zyskał Paweł Kękuś po pierwszym wieczorze poetyckim w DK „Podgórze”, by sięgnąć tylko po znane mi z autopsji przykłady z ostatnich miesięcy.
RR: Na tym właśnie polega terapia. Nie wolno wchodzić w świat niepełnosprawnego twórcy. Nie jest prawdą, że żyją w naszym świecie. Moją świat własny, w który nie należy ingerować. Można tylko przyjmować to, co tworzą.
BAS: Potrzebna jest pokora i umiejętność słuchania.
RR: Tak, trzeba przyjąć ich sztukę, która w sumie jest taka jak każda.
BAS: Co właściwie należałoby określić mianem poezji osób niepełnosprawnych?
RR: Są w niej dwa nurty. Pierwszy to poezja i literatura, która boli. To opisywanie swojego nieszczęścia. Autorów namawiam do tego, by od tego odchodzili.
BAS: Ale czy nie musi zaistnieć taki opis, by się od choroby zdystansować?
RR: Tak, ale to pierwszy moment. Jedni przy nim zostają i oni są straceni dla sztuki…
BAS: Ciągle przeżywają tylko swoje problemy…
RR: A są tacy jak Krzysztof Łojek, który zostawił to za sobą i mimo, że nawet o kulach słabo porusza się, w ostatnich wierszach jest wręcz nieczytelny w sensie niepełnosprawności. I na tym to polega. To wspomniany drugi nurt.
BAS: Ale potrzebny jest czas, by ta choroba wybrzmiała, by ból i cierpienie zostały odsunięte.
RR: Ci, którzy nie wychodzą poza obręb swojego nieszczęścia, uprawiają twórczość kronikarską. A są przypadki nieuleczalnie chorych, którzy nieszczęście zostawiają za sobą i stają się naprawdę twórczy. Podobnie było w więzieniu, gdzie są więźniowie piszący przez cały czas tylko :”Mamo, przepraszam Cię za to, co zrobiłem”, a są tacy, którzy żyją życiem za murem i wtedy są dobrzy.
BAS: A jak przedstawia się literatura więzienna. Co jakiś czas docierają echa o napisaniu w więzieniu kolejnej książki…
RR: Zasadniczo nie ma większej różnicy między poezją po tej i po tamtej stronie muru. Tamta jest nieco skażona…
BAS: Lecz czy teraz odnotowuje się jakieś nasilenie twórczości więziennej?
RR: Nie. Zdarza się natomiast, że pojawiają się tacy, którzy chcą jechać na wózku poezji i mieć np. wyjścia do radiowęzła, by zaprezentować swoją twórczość czy wysłać na konkurs poezje Leśmian, ale to marginalna sprawa. Wszędzie jest tak samo, czy w życiu niepełnosprawnych czy więźniów, czy nas sprawnych. My mamy trochę więcej doznań, ale wcale na tym nie wygrywamy.
BAS: Czy powszechnym zjawiskiem jest to, że poeci sami wydają swoje wiersze?
RR: Jest powszechnym i złym zjawiskiem równocześnie. Uważam, że poeta jak nie był by dobry, powinien mieć kogoś kto skoryguje to, co robi.
BAS: Autorowi brakuje dystansu do siebie, dlatego potrzebne jest spojrzenie z zewnątrz. Dlatego sama namawiam piszących na publikacje w prasie, by otrzymali jakąkolwiek reakcję zwrotną.
RR: Znam to z doświadczenia. Poezję czytałem zawsze. Ale długo poeta był dla mnie nadzjawiskiem, kimś urodzonym z dodatnią skazą. Taki obraz ukształtował się we mnie w latach szkolnych i studenckich… A wiersze pisałem do szuflady… Skromność dominowała. I nagle w 1987 r. w „Gazecie Krakowskiej” Konstanty Migdał zaprosił czytelników do przesyłania wierszy o kobietach. Wysłałem Bukiet życzeń, który został opublikowany. Mam tę gazetę do dzisiaj.
BAS: Potrzebny był Ci jakiś impuls zewnętrzny, aby tę szufladową poezję wydobyć.
RR: Tak. Później było odwrotnie – wydawało mi się, że jestem wielkim poetą, bo mnie opublikowano. I wtedy dostałem po łapkach. Wysyłałem wiersze, które ginęły bez echa. Poetą być to trudna sprawa.
BAS: Debiutantowi towarzyszy szczęście, a największymi specjalistami w różnych dziedzinach są studenci I roku. Potem człowiek pokornieje.
RR: Poezja jest kapryśna jak kobieta, potrzebuje adoracji, kwiatów i pięknych słówek, czasami potrafi skrzywdzić autorów świadomych. Bo dla nieświadomego autora produkującego wiersze, nie jest ważne czy na spotkanie przyjdą dwie osoby czy cała sala. Wiersze powinno się pisać tylko wtedy, kiedy na prawdę się musi.
BAS: Taka odwrotność formuły Apellesa: żaden dzień bez kreski.
RR: Do tej pory wydałem dwa tomiki wierszy: Łąka nieba i Fotoplastikon, trzeci mam przygotowany, ale nie spieszę się z jego wydaniem, dlatego że wokół mnie jest nadmiar obcej poezji. Dostaję tomiki wierszy, nowe wydawnictwa, brakuje mi wyciszenia, by usłyszeć własny głos. Dlatego szukam takich momentów, kiedy mogę być sam, prawdziwy i autentyczny.
BAS: Oprócz indywidualnych zbiorków, opublikowałeś wiele wierszy w wydawnictwach zbiorowych.
RR: Czasami, w związku z tym, zdarzają się nieprzewidywalne historie. Kiedyś napisałem wiersz Ostatnia modlitwa o starszej kobiecie rozmyślającej na progu chałupy. I dostaję pewnego dnia z Lublina grubą przesyłkę w szarej kopercie – Antologię poezji religijnej, a w liście pan przeprasza, że ze mną tego nie uzgodnił, lecz uznał, że Ostatnia modlitwa powinna znaleźć się w tej antologii. Nigdy nie pomyślałem, że piszę wiersz, który będzie można zaliczyć do nurtu poezji religijnej. Bo za poezję religijną uznaje się spotkanie z Panem w modlitwie. Metafizyka jest kolejnym stopnie – indywidualną rozmową z Bogiem- nie dla wszystkich już czytelną.
BAS: Gdy jesteśmy przy różnych nurtach w poezji, to po Twoim ostatnim wieczorze poetyckim w ŚOK-u (7 marca 2008 r.) wysoko ocenione zostały Twoje erotyki. Gdy przysłuchuję się na wieczorach poezji erotycznej, to bardzo wyczuwalna jest różnica między wierszami pisanymi przez kobiety i przez mężczyzn. Nie chciałabym sprowadzać tego do różnic między płciami, ale panie piszą bardziej refleksyjnie, często powracają do pierwszych miłości, podczas gdy panowie zmysłowości nadają nowe imiona.
RR: To chyba naturalne, bo choć panie tego samego oczekują, to inaczej o tym mówią. Są bardziej wycofane, mężczyźni piszą to, co czują. Uważam, że w erotyce trzeba powiedzieć wszystko aż do bólu, ale ważna jest forma. Koronkowe resztki wstydu są obrazowe i wiele znaczą, ale nie są wulgarne.
BAS: W internetowych notatkach znalazłam informację, że bierzesz udział w Międzynarodowej Galicyjskiej Jesieni Poetów w Kąśnej Dolnej.
RR: Jesień odbywa się co roku w dworku Paderewskiego. Przyjeżdżają poeci z Japonii, Niemiec, Australii, Ukrainy… Wiersze prezentujemy na Krakowskim Rynku w Noc Poetów albo – jak w ubiegłym roku dla odmiany – w Południe Poetów. Do udziału w Jesieni zaprasza „Napoleon prowincji” – nomem omen Andrzej Grabowski. Spotkania odbywają się już od kilkunastu lat i rozrosły się obecnie do 10 dni. Jeździmy po szkołach i bibliotekach Podkarpacia i Małopolski, gdzie czytamy swoje wiersze. Trasy przejazdu finansują burmistrzowie i wójtowie danej miejscowości. Często dzieci patrzą z otwartymi buziami na poetów, których utwory są nierzadko w ich szkolnych podręcznikach. Największe zdziwienie budzi zawsze Ernest Bryll. A do tego pojawiają się jeszcze poeci z różnych krajów…
W tym, co robię, staram się być uniwersalny. Ktoś powiedział, że gdy zapraszam do Alfy to proszę, by płaszcz przynależności powiesić na wieszaku. Dlatego choć przychodzą bardzo różni ludzie, wobec słuchaczy są tylko poetami. Mnie interesuje tylko poezja. W Świątnikach Górnych, takim miasteczku koło Krakowa, mam warsztaty na które przychodzi pani, która ma schizofrenię. Gdy przychodzi na spotkanie nieumyta, ma włosy w strąkach, jest zaniedbana, pachnie zbyt naturalnie, to przynosi fantastyczne wiersze. A gdy ta sama pani przychodzi uczesana i z pomalowanymi ustami, przynosi poprawne nic. Jest pewna zasada, że ludzie chorzy w momentach nasilenia choroby są najbardziej twórczy, najciekawsi.
BAS: Odsłaniają wtedy świat, do którego człowiek zdrowy nie ma dostępu.
RR: Oni nie czują tego, że tak strasznie się wywnętrzają. Są prawdziwi, a ta prawda jest fantastyczna, zdrowi są nijacy.
BAS: W zdrowiu nie mają świadomości tej poezji, która w nich drzemie…
RR: Może nawet nie to, że nie mają świadomości, ale nie chcą jej odkryć. Brakuje im odwagi. Gdy są chorzy stają się bezsilni i pokazują cała prawdę.
BAS: Przed kilkoma laty malarz Stanisław Imieniński powiadał mi – po obejrzeniu obrazów malowanych przez chorych w Kobierzynie w ramach terapii – że gdyby one były pokazywane na wystawach, przeorganizowałyby sposób myślenia w sztuce.
RR: Myślę, że tak. Mam takiego przyjaciela z Sosnowca M. S. Pracował na kontraktach, miał dom, ale zaczął pić. Miał o tyle szczęście, że rodzina wierzyła w niego i chciała mu pomóc. Ale i tak dosięgnął dna. Pewnego razu obudził się w kanale ciepłowniczym cały wysmarowany na czerwono. Przeraził się, że kogoś zabił, nic bowiem nie pamiętał. Okazało się jednak, że był to tylko dżem. Niemniej przeżycie wstrząsnęło nim na tyle silnie, że postanowił skończyć z nałogiem. Wrócił do rodziny. Od 8-9 lat nie pije. Zaczął malować i pisać wiersze. Wydałem mu w Krakowie tomik poezji, który spotkał się z dużym zainteresowaniem, bowiem ta poezja była prawdziwa. Te same autentyczne klimaty widać na zróżnicowanych nastrojowo obrazach. Z powodzeniem sprzedaje je w Niemczech. Mimo choroby alkoholowej i wielu związanych z nią powikłań, jest wzorem artysty.
BAS: „Żeby odbić się od dna, trzeba najpierw być na dnie”.
RR: Nie wiem, czy to o czym teraz mówimy nie jest zbyt odważne, ale często jest tak, że potrzebujemy przeżyć wstrząs, aby zrozumieć, że są w życiu rzeczy piękne.
BAS: Rozmawialiśmy wcześniej o tym, że w Krakowie działają różne fundacje wspierające sztukę osób niepełnosprawnych, które ze sobą nie współpracują. Czy jest szansa, aby to się zmieniło?
RR: Myślę, że one nie powinny nawet ze sobą współpracować. Każda ma swój odrębny charakter. I każda wydobywa od niepełnosprawnych inną formę aktywności…
BAS: …albo oni odnajdują się lepiej w tym czy innym miejscu, co daje tworzącym większą możliwość poszukiwań i rozwoju.
RR: Najważniejsze jest to, że są ludzie, którzy chcą pomagać. Choć czasami wydaje mi się, że za bardzo chcemy ingerować w życie niepełnosprawnych, za wiele w nim zmieniać, podczas gdy powinniśmy tylko słuchać. Byłem kiedyś w pewnym teatrze w pewnym mieście na pewnym spektaklu, gdzie występowała pewna grupa osób niepełnosprawnych. Po spektaklu, ciągle przebrani, kłaniali się, a pani z koszyka podawała im banany. Widownia już wychodziła, a oni dalej się kłaniali. I to mnie bardzo zabolało. Zabrakło przekazania wiedzy o tym, co robią i po co to robią. W tym spektaklu przebrano ludzi i wypuszczono na scenę, bez próby wytłumaczenia sensu działania. I to było okropne. Niepełnosprawni muszą coś z siebie dawać, jeżeli chcą, a jeżeli nie chcą – to trzeba pozwolić im po prostu siedzieć na scenie.
Nie należy ingerować w świat niepełnosprawnych artystów. Mówi się, że wszyscy żyjemy w tym samym świecie, a to nieprawda. Świat niepełnosprawnych jest trochę inny. I to my powinniśmy być bardziej elastyczni w stosunku do nich, a nie przyginać ich do siebie. Najważniejsze jest bycie sobą.
Czasami niepełnosprawni dzwonili do mnie do studia, a ja ich zaskakiwałem i prosiłem o adres, a potem jeździłem do ich domów. Stąd bliska znajomość z wieloma osobami. Jeżeli chce się nawiązać kontakt z niepełnosprawnymi to trzeba do nich wyjść. Wielkim sukcesem dla mnie jest to, jak ci ludzie „mi się oddają”: mówią o sobie wszystko, zwierzają się, raz płaczą, innym razem się cieszą. To jest mój największy sukces, a nie to, że ich wydrukuję w kwartalniku lub Poezji w „Stańczyku”.
BAS: Na kwartalnikiem zapoznałam się na stronie Fundacji „Stańczyk”. Są tam różnego typu teksty wiersze i proza, a także rysunki i obrazy. Autorami są zarówno osoby niepełnosprawne, jak i krakowscy autorzy z dorobkiem. Wszyscy startują z jednego poziomu.
RR: To świadomy wybór. Często na spotkaniach okazuje się, że pełnosprawni są bardziej zagubieni, jeżeli chodzi o poezję. Często mówią, że to co słyszą jest tak wspaniałe, że czują się speszeni tym, co sami przynieśli. W naszej świadomości niepełnosprawność jest krechą grupy inwalidzkiej, a często jest tak, że to pełnosprawni są mniej sprawni intelektualnie, są w mniejszym stopniu wrażliwi.
BAS: Gdybyśmy wrócili do tematu, który przewijał się już wcześniej tzn. do środowiska poetów krakowskich. Jak wygląda poetycka mapa Krakowa?
RR: Dobrze, że zawęziłaś to do Krakowa, bo bałem się, że zapytasz op poetycką mapę Polski, ponieważ i taka istnieje z nasyceniem różnych miejsc poezją religijną, erotyczną lub ludową. W Krakowie mapa podzielona jest chyba na dwie części, tzn. na poetów uznanych: Baran, Szymborska, Ziemianin…, poetów śpiewających swoje wiersze jak Długosz czy Sikorowski… I są ci poeci, którzy zaczynają wchodzić w oficjalny nurt poezji, ale w ciągu – dajmy na to ostatnich 10 lat – już coś osiągnęli.
Początek lat 90. był – jak wspomniałem – zupełnie szalonym okresem dla poezji. Później zacząłem się jej bać, dlatego że zbyt łatwo ją można było wydać. Kiedyś wydawano przede wszystkim uznanych poetów, teraz panuje w tej sferze swoboda. Mojej córce bez odpowiedniego klucza o wiele trudniej natrafić na poezję wartościową niż niegdyś mnie. Najpoważniejszym problemem jest brak krytyki literackiej. W tej chwili każdy jest krytykiem, każdy udaje że się zna na literaturze. Wydawnictwa, by opublikować książkę nie żądają już opinii dwu, trzech krytyków, aby wydać książkę. W prywatnym wydawnictwie można wydać wszystko, jeżeli ma się na to pieniądze. Widzę jednak powolne zamiany, ludzie świadomie zaczynają wybierać autorów, a autorzy zaczynają mieć świadomość tego, że rozdanie 100 czy 200 egzemplarzy tomiku u cioci na imieninach nie jest tym, co czyni poetę.
BAS: Nie wszystko zależy od autora, a wiele od czytelnika. Gdybyśmy przyjrzeli się tej drugiej stronie. Jakie jest obecnie zainteresowanie poezja?
RR: Generalnie jest marne. Moja audycja, która jest emitowana od 15 lat w radiu Alfa, przeznaczona jest dla koneserów, dlatego że skupia ok. 2000 słuchaczy, a muzycznych audycji, które są przede mną i po mnie słucha od 10000 osób w górę. I z tą świadomością robimy tę audycję. Nie znaczy to jednak, że jest źle, bowiem poezja nigdy nie była chlebem powszednim.
BAS: I trzeba to zaakceptować. A czy można przeprowadzić jakimś podział wiekowym wśród osób zainteresowanych poezją?
RR: Zasadniczo ani po stronie autorów, ani czytelników, nie można przeprowadzić wyraźnego podziału wiekowego. Pojawia się wiele późnych debiutów, a poezję, kto kochał, ten kocha.
BAS: Gdy jesteśmy przy mapie, porozmawiajmy przez chwilę o grupach poetyckich. Czy ich znaczna ilość dynamizuje życie poetyckie Krakowa?
RR: Myślę, że robią wiele dobrego. Przyjrzyjmy się mojej grupie „Każdy”, którą zacząłem prowadzić najpierw w DK Podgórze, potem był ŚOK, „Pod Gruszą” i znowu ŚOK. Jest to grupa nieformalna, na spotkanie której mogą przyjść wszyscy, którzy piszą i mają odwagę zaprezentować publicznie swoją poezję. Wszyscy uczestnicy stają się krytykami. Prowadzona walka na argumenty jest twórcom bardzo potrzebna.
BAS: Im większe spektrum odbiorców, tym lepiej zweryfikowany utwór, ponieważ czytelnicy też są bardzo różni. To stawia na ziemi.
RR: Na sali pojawia się prawda odbioru przeniesiona potem na rynek poetycki. To taka naturalna weryfikacja. Ktoś, kto spotkał się nagle ze złymi opiniami, albo słucha, przejmuje się tym i przynosi za miesiąc dobre wiersze, albo odchodzi – a to zdarza się częściej.
Kiedy wraz z zaproszeniem na wieczór poetycki dostaję do wglądu tomik wierszy, to mam taką zasadę, że nie idę na te, na których prezentowane są pięknie wypracowane książki na kredowym papierze z kolorowymi rycinami.
BAS: Gdy forma przerasta treść. Ktoś potrzebuje protezy, by się dowartościować…
RR: I na dodatek zatrudnia aktora, aby czytał jego utwory. Dobry aktor potrafi pięknie przeczytać największa grafomanię. A niewyrobiony widz czy słuchacz wierzy w prawdę przekazu. Dlatego wolę takie szare i biedne tomiki, które z zasady dają więcej przeżyć.
BAS: Rozmawialiśmy o grupie poetyckiej „Każdy”. A ile jest grup w Krakowie?
RR: Nie jest tak dużo, więcej jest prężnie działających środowisk poetyckich. Oprócz ŚOK-u jest grupa w DK Podgórze, którą prowadzi Eryk Ostrowski, Grupa Szesnaście prowadzona przez Henryka Pluwaka w Dworku Białoprądnickim, Krakowski Klub Literacki… Te działają najaktywniej.
BAS: Ale w każdej dzielnicy działa zasadniczo jakaś grupa poetycka. To kolejna przestrzeń weryfikacji.
Czy poezja będzie istnieć…?
RR: Musi! Poezja to skondensowana prawda. Uświadomił mi to kiedyś Julian Kawalec, gdy zapytałem go, dlaczego prozaik, autor szkolnej lektury zaczął pisać wiersze, a on mi odpowiedział, że ma dużo jeszcze do powiedzenia, ale mało czasu mu pozostało. Obecnie, gdy mamy coraz mniej czasu, poezja jest jeszcze bardziej przydatna.
BAS: Mało czasu na pisanie i czytanie…
RR: Dobrze, że przywołałaś czytanie. Bowiem młodzi poeci najczęściej zapominają, że w ogóle jakaś poezja istnieje. Pytanie o mistrza na radiowej antenie wielu zaskakuje i wprawia nierzadko w konsternację. Ludzie nie rozumieją prostej zasady, że aby pisać trzeba czytać. Zdarzają się takie osoby jak Bronisława Wajs – Papusza, odkryta przez Jerzego Ficowskiego, która patrzyła na liście kołyszące się na wietrze i pisała o nich, ale takich samorodków jest niewiele.
BAS: Czy obecnie zwycięstwo w konkursie literackim jest jakąś nobilitacją?
RR: Na początku audycji zrobiłem wiele konkursów. Gdy Adam Małysz odniósł pierwsze ważne zwycięstwo, zrobiłem konkurs o Małyszu. Nadesłano kilkaset wierszy, w konkursie wzięły nawet udział szkolne fankluby Małysza…. W jury zasiadali profesorowie AWF-u, a Apoloniusz Tajner i Małysz podpisywali dyplomy oraz album wydany przez Białego Kruka Adam Małysz dziękuje Bogu.. Z Małyszem spotkałem się w czasie jego badań sprawnościowych i wtedy na akademii narodziło się pytanie konkursowe – anegdota: Ile waży redaktor Rodzik? Prawidłowa odpowiedź brzmiała: dwa Małysze i narty. Potem były inne konkursy. Była też „Złota Alfa” – nagroda dla wydawnictwa, które w minionym roku wydało najpiękniejszy tomik poezji. Dwa razy wygrało Wydawnictwo Literackie, Konfrateria Poetów, Twój Styl. Nagrody były wręczane z artystyczną oprawą „Pod Gruszą”. Powoli rodziło się jednak we mnie pytanie, czy ja tymi konkursami nie kupuję słuchaczy? Wycofałem się ryzykując zejście z anteny, ale efekt pozostał ten sam. Konkursy podniecały ludzi, ale nie były warunkiem słuchalności.
BAS: Ale też nastąpiło pewne nasycenie rynku konkursami.
Tak trudno uwierzyć, że końcowe życzenia 4 lata później zastąpi modlitwa…
Wdzięk życia (pewna śmierć)
Pamięci Ryszarda Rodzika
Życie to jest wypełnianie misji
i napełnianie miski – a więc
zaspakajanie potrzeb ciała i duszy.
A że jedni dogadzają ciału
a drudzy duszy – to właśnie jest to –
przekleństwo i wdzięk życia.
Bo pewnym żeby tak raz na zawsze
to można być tylko śmierci
a nie tego co jest czym
(co przekleństwem a co zbawieniem).
2012-05-08
Ryszard – jako autor cyklu „Każdy rodzi się poetą” – był akuszerem wielu pozytywnych animacji. Wiem, bo byłem ich świadkiem. Straciliśmy kogoś serdecznego i… fajnego „bo wszystkie Ryśki to fajne chłopaki”. Kiedy Rysiek odszedł – były moje urodziny i imieniny. Nie przyjdzie już więcej lecz cały nie odszedł!
zl
Wiadomość o śmierci red. Ryszarda Rodzika była dla mnie jak grom z jasnego nieba. Życzliwy, dowcipny, mądry i niesłychanie otwarty na ludzi i świat. Rzadko ktoś tak zachłannie słucha, a w dodatku czuje swojego rozmówcę, jak On to robił. Jest mi niewypowiedzianie przykro, jest mi bardzo żal, trudno uwierzyć, że już Go nie ma. Pozostanie w mojej życzliwej pamięci na zawsze. Red. Ryszard Rodzik i jego ciepły, serdeczny uśmiech.
Ryszard
przyjacielu
odszedłeś tak nagle
bez pożegnania
lecz żal i pamięć pozostaje
odejdzie
wraz ze mną
Odszedł znakomity człowiek, organizator (animator), poeta. Odszedł laureat Nagrody Orkana